poniedziałek, 1 października 2012

Zmierzch Imperium


Udało mi się zobaczyć wystawę zdjęć Ryszarda Kapuścińskiego z Rosji „Zmierzch Imperium”, która była prezentowana we wrześniu w Muzeum Narodowym we Wrocławiu. To zaledwie kilkadziesiąt obrazów, może 40, z pokaźnego zbioru reportera, który liczy ponoć ok. 10 tysięcy zdjęć. Wybrane na wystawę miały być spójną całością i pokazywać Rosję oczami kogoś, kto patrzy na kraj i ludzi nie jak turysta, ale jak dziennikarz, obserwator, tłumacz z kultury na kulturę (takim mianem określał siebie samego Kapuściński). A jednak trudno nie oprzeć się wrażeniu, że wystawa nie do końca jest spójna, że tę spójność należy jej nadać w procesie odczytywania.


Zaczyna się od kilkunastu zdjęć z demonstracji w Moskwie. Jest to dokumentacja fotograficzna z Puczu Janajewa, początków demokracji. Nawet jeśli na zdjęciach tłumów widać duchownych prawosławnych, zakutane w ciepłe futra starsze kobiety, bogatych mieszczan, jak i młodych ludzi, to w istocie spojrzenie Kapuścińskiego jest typowo dziennikarskie, raczej rejestrujące zdarzenia niż przyglądające się konkretnym ludziom. Są też, oczywiście, piękne wyjątki :)


Inne zdjęcia pokazują południowe rubieże Związku Radzieckiego: Gruzję (jedno czy dwa zdjęcia z Tbilisi) i Azerbejdżan (góry, chaty, pojedynczy ludzie). Jeszcze inną część wystawy stanowią zdjęcia rodzinnej wioski Kapuścińskiego, Pińska. I kilka zdjęć o niezidentyfikowanej topografii „gdzieś w Rosji” – głównie zdjęcia rozwalających się chałup i cmentarzy.


W opisie wystawy czytamy o „eseju fotograficznym” i „dopełnieniu reportaży z Rosji”. Pierwsze z tych określeń robi w ostatnim czasie ogromną furorę, zapewne jest to poniekąd efekt popularności wznowionej nie tak dawno książki Susan Sontag „O fotografii”. Trudno mi się nie odnieść do zasadności tej nazwy. Czym zatem byłby esej fotograficzny? Esej jako forma pisarska jest swego rodzaju popisem erudycji autora, który, korzystając z rozległej wiedzy na dany temat, rozwija jakąś tezę w tekście raczej uporządkowanym w argumenty, intelektualnym, bogatym w źródła, a jednocześnie subiektywnym i refleksyjnym. Czy byłby zatem esej fotograficzny? Indywidualnym spojrzeniem, obrazem skonstruowanym tak, żeby układał się w narrację do zapełnienia treścią dzięki wiedzy modelowego odbiorcy? Spojrzeniem fotografa nacechowanym przyjętą perspektywą – np. ideologiczną? Chyba tak.


Czym byłaby zatem w tym kontekście wystawa zdjęć Ryszarda Kapuścińskiego? Obrazem Rosji, która budzi się do wolności w miastach, natomiast na prowincji pozostającym niezmiennie tym samym biednym krajem, gdzie różnice społeczne między biednymi a bogatymi są niewyobrażalne. Dlatego demonstracje obserwowane przez Kapuścińskiego w Moskwie czy Petersburgu zdają się nie mieć wpływu na to, co dzieje się choćby w Pińsku czy w innych zapomnianych zakątkach Imperium, które możemy zobaczyć na zdjęciach mistrza reportażu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz