sobota, 30 marca 2013

tak

Czytelnicy mi wybaczą... słońca niełaskawość, własne ograniczenia, gonitwa spraw wielkich i małych, priorytety zawsze pierwsze, a jednak stopniowalne, zmęczenie chroniczne, senność niemal chorobliwa, wybory i ich konsekwencje, nie zawsze spóźnione maile, nienapisane wiersze i książki, odłożone na potem powieści, niewysłuchane skargi, słów gładkich zmowa i tęsknota za ciszą - oto czynniki niesprzyjające pisaniu, mało tego - niesprzyjające nawet normalności, którą zgubiłam gdzieś po drodze stamtąd do jutra. Będzie kiedyś lepiej, łzy obeschną, twarz się rozpromieni, zakwitną magnolie i drzewa owocowe, a zawilce kobiercem przykryją polany w moim lesie. Ale jeszcze nie teraz.

Z okazji świąt i nie tylko - obyście nigdy nie czuli się samotni.

Wiersz na temat i nie na temat, niech czyta, kto potrafi :) Można też czytać między wierszami.



Halina Poświatowska

***

to my rodzimy mężczyzn o mocnych dłoniach
nie z uśmiechu lecz z bólu i ziemi - pachnące
jak pachnie ścięta trawa pod lipcowym słońcem

w głębokich wąwozach naszych trzewi
są mchem wysłane gniazda i są pisklęta
i dzieje się tam tajemnica istnienia której nikt
nie przejrzał
i rosną pokłady prehistorii której nikt nie upamiętnił

ponad naszymi czołami renesanse przeciągają
złotą chmurą
w naszych oczach średniowiecza przyklękły
w zamyśleniu
a my ciche jak Maria akceptujemy z pokorą
łaknienie naszych trzewi i naszych rąk przeznaczenie