poniedziałek, 14 października 2013

Ułan Bator

Kiedy byłam mała, jedną z większych przyjemności znajdowałam w przeglądaniu pocztówek, które moja rodzina dostawała od lat. Mama gromadziła je w pudełku, pudełko było w komódce ukryte w szufladzie i chociaż nikt nie zakazywał mi tam zaglądać, oglądanie i – później – czytanie pocztówek miało coś w sobie z tajemnicy. O wiele bardziej interesujące od kartek świątecznych czy imieninowych były oczywiście kartki z różnych stron Polski, bo dzięki temu mogłam zobaczyć, jak wygląda Ciechocinek, Ustka, Warszawa (a tu Wilanów), Kraków, Poznań, Kazimierz Dolny, Mikołajki i wiele innych miejscowości. Szczególnym rarytasem były jednak pocztówki z zagranicy. Dziwne, egzotyczne, z niesamowitymi znaczkami, które odklejałam nad parującą wodą, suszyłam i wkładałam do klaserów. Była wśród nich kartka z Ułan Bator. Nie pamiętam już, kto ją wysłał ani kiedy. Pamiętam jednak, że na tej pocztówce stolica Mongolii wydała mi się najpiękniejszym miastem świata. Prawdopodobnie ważna też była sama nazwa, dość dziwaczna i zupełnie niespotykana: Ułan Bator… Nie wiedząc nic o tym dalekim kraju, snułam domysły, jak tam musi być pięknie, kolorowo, egzotycznie, bajecznie… I w dziecięcym marzeniu zapragnęłam tam kiedyś pojechać. To marzenie zostało potem wzmocnione opowieścią znajomego o pięknie mongolskich stepów.
A dziś to dziecięce wyobrażenie, idealizowane, a jakże, zdruzgotał ten oto opis z książki Andrzeja Stasiuka:
Ułan Bator jest straszne. Codziennie sprawdzam w necie, jaka jest tam pogoda. Dzisiaj akurat chmury i tylko minus dwadzieścia. Najczęściej jest zimniej: minus dwadzieścia pięć, dwadzieścia siedem, trzydzieści. Wyobrażam sobie, jak o trzeciej, czwartej zapada zmrok i miasto tonie w ciemnościach. Prawie nie ma latarni. Świecą witryny, trochę reklam i reflektory samochodów. Skute mrozem obozowisko z betonu na środku stepu. Z jurtowych slumsowisk snuje się węglowy dym. Pokrycia namiotów są czarne od sadzy. Zresztą całe miasto musi być czarne, bo pali się tylko węglem. Najbrzydsza i najzimniejsza stolica świata – tak się o nim mówi.
Dlatego wyjazd z Ułan Bator ma w sobie coś z podróży mistycznej: jakbyśmy przeszli na drugą stronę lustra, jakbyśmy opuścili fatalność człowieczej kondycji z jej rozpaczliwym imperatywem rozwoju oraz modernizacji. Oto raptem wszystko się kończy. Nie ma właściwie przedmieść, bo przecież całe Ułan wygląda jak przedmieście. Zjawia się step i niebo bez śladu zrasta się z ziemią. Droga niknie na horyzoncie.
/Andrzej Stasiuk, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Czarne, Wołowiec 2013/

Tych pocztówek już dawno nie ma…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz