Jędrzej Morawiecki: Czy
w nowych ruchach religijnych jest miejsce na wstyd? A może wstyd jest przez nie
odrzucany jako toksyczny? (…) Przywykliśmy bowiem do innej waloryzacji. Do tej
pory zły był raczej bezwstyd. Teraz – wydaje się nam – nastąpiło w tej sferze
znaczne przesunięcie. (…) Czy w nowej duchowości element wstydu jest tylko
balastem? Niepotrzebną winą, narzędziem opresji?
Bartosz Jastrzębski:
Owo odrzucenie, czy wyparcie, dotyczy nie tylko wstydu, ale i grzeszności.
Wydaje się, że zanurzywszy się w nowych formach duchowości, powiadamy: „Ogólnie
jest fajne, a ma być jeszcze fajniej”. „Fajne” jest samo doświadczanie. Dzięki
temu doświadczeniu będzie jeszcze „fajniej”, nasze życie codzienne stanie się
lepsze, pełniejsze, bardziej satysfakcjonujące i świadome. Tymczasem tradycyjne
religie mieszczą w sobie moment ciężkiej traumy religijnej, która co prawda na
planie metafizycznym może się okazać czymś zbawczym, czymś duchowo korzystnym,
przeżywana jest jednak jako „ciemna noc duszy”, jako coś porównywalnego z
ukrzyżowaniem, ze śmiercią…
Zbigniew Pasek:
To, co wyróżnia nową duchowość, jest wynikiem długiego procesu psychologizacji
religii. Współczesna psychologia stwierdza, że grzech jest niezdrowy, że
poczucie grzeszności i poczucie winy są szkodliwe dla psychiki. Te uczucia
hamują człowieka, ograniczają, wytwarzają blokady, które później mszczą się
okrutnie na samopoczuciu i zdrowiu psychicznym. Lepiej więc nie mieć poczucia
winy. Zwłaszcza nieuzasadnionej. Chrześcijaństwo wierzy jednak, że grzech
pierworodny człowiek dziedziczy. Nie jest on uzasadniony jakąś jednostkową,
indywidualną odpowiedzialnością. A zatem, powiada się dzisiaj coraz częściej:
jest bezpodstawny. Nawet więcej, szkodliwy. Redukując transcendencję czy duszę
do psychiki i jej poznanych dotąd mechanizmów, dokonuje się takiego mniej
więcej zabiegu. Mówienie o grzeszności w nowej duchowości? Tam o grzechu się
milczy, dominują zaś elementy jasne, pozytywne, optymistyczne. Odwołując się do
tradycyjnych kategorii religioznawczych: w nowej duchowości króluje fascinans. Tremendum jest szczątkowe. Można się bać, ale raczej UFO,
można bać się porażki, choroby. To wszystko są lęki z tego świata. One tego
świata dotyczą i dzięki temu są zrozumiałe.
W kulturze zachodniej tradycyjny, moralny monolit wyraźnie
się rozpada. Religijność chrześcijańska kruszy się: albo zmierza w stronę
sekularyzmu, albo nowej duchowości i nowych ruchów religijnych, albo też
przechyla się w kierunku fundamentalizmu. Istotny dla rozwoju owych wektorów był
początek XX wieku. Wtedy właśnie pojawił się, za sprawą teozofii, nurt New Age.
Wtedy jednak utwardził się również fundamentalizm, pielęgnowany przez
wspomniane przez Panów grupy ewangelikalne czy protestanckie, które konserwują
stary, tradycyjny układ moralności. Dominuje w nich pryncypialność, dosłowność
odczytania Biblii, nie ma żadnych ustępstw wobec homoseksualistów, nie
wprowadza się zmian w etyce seksualnej itp.
Jak to wszystko opisać? Nauka proponuje nam wiele
możliwości. Jedną z perspektyw jest relatywizm (ale bez pejoratywnego „cienia”
używam tego słowa), który stanowi odpowiedź na rozmaitość systemów moralnych.
Relatywny jest na przykład wstyd, bo wstydzimy się tylko
tego, co piętnuje konkretna religia, niosąca określony układ zasad moralnych.
Wstydzimy się, kiedy wynurza się z nas coś, co jest naruszeniem tych zasad i co
wywołuje poczucie winy, poczucie czegoś niewłaściwego – zmazy czy grzechu.
Wstyd to takie uczucie, które opiera się na zakazie – zakaz jest jego konieczną
przesłanką. Ponadto wstyd jest czymś społecznym (bo opiera się na kulturowych i
społecznych tabu). Twierdzę również, iż nie istnieje wina zbiorowa. Mimo że
Niemcy kajali się za drugą wojnę światową. Mimo że Kościół przepraszał i
„wstydził się za grzechy, robił źle wobec Żydów” i za inkwizycję. Pomimo owych
kontekstów wstyd jest pojęciem, które funkcjonuje raczej w odniesieniu do
indywiduum, schodzi na poziom jednostki i może się pojawić w mówieniu
jednostkowym o religii. Dzieje się tak, kiedy przekonania czy zasady – etyka
danej religii – są na tyle uwewnętrznione, że ich złamanie powoduje poczucie
zrobienia czegoś niewłaściwego. (…)
Bo ze wstydem jest tak, jak nauczał pewien mnich moich
studentów, kiedy przed laty zwiedzaliśmy górę Athos. Opowiadał on, iż dusza po
śmierci, uwolniwszy się od ciała, wznosi się ku górze, przez kolejne kręgi
niebiańskie. Przy przechodzeniu przez każdy kolejny krąg musi oglądać swoje
grzechy, które są coraz cięższe. Nikt jej niczego nie wyrzuca i niczego nie
każe. Ale ona, widząc te grzechy, wstydzi się. Wstydzi się bezmiernie i
bezgranicznie. „I to jest właśnie piekło. Innego piekła nie ma” – zakończył
mnich.
/”Innego piekła nie ma”. Z profesorem Zbigniewem Paskiem o
wstydzie i nie tylko rozmawiają Bartosz Jastrzębski i Jędrzej Morawiecki/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz