czwartek, 30 sierpnia 2012

co robisz, żeby zapomnieć?

ZAZ Port Coton
Quoi que tu fasses
Je ne sais pas ce que ça remplace
Et derrière nous
C’est encore un ombre
Faut-il encore qu’on raconte
que quelque chose nous revienne
Faut-il qu’on soit seul sur terre
ici aussi

Boire pour la soif
Je ne sais pas ce qui de nous deux restera
Tu dis mais je ne regarde pas
Je n’ai jamais vu la mer
Mais j’en ai vu des noyés
Comment fais-tu pour oublier
pour oublier

Et la pluie qui revient
dans nos voix
Pas une chanson où je ne pense à toi
Dans ce monde inhabitable
Il vaut mieux danser sur les tables
A port coton qu’on se revoit
qu’on se revoit

Et quoi que je fasse
Je ne sais pas ce que ça remplace
Et derrière nous
C’est encore un ombre
Aller auprès du phare
Et la vie est sans phare
A port coton qu’on se revoit
Dans ce monde inhabitable
Il vaut mieux danser sur les tables
A port coton qu’on se revoit
qu’on se revoit

Quand est-ce que cela va faire du mal en moins?
J'en ai... la reponse!
Au moment ou je crierai la haine contre lui.

Portishead forever!

vox populi

środa, 29 sierpnia 2012

bez oksytocyny

Związek matki z dzieckiem jest paradoksalny i w pewnym sensie tragiczny. Wymaga jak najintensywniejszej miłości ze strony kobiety, a miłość ta ma dziecku pomóc wyswobodzić się od niej, aby stać się w pełni niezależnym osobnikiem. /E.Fromm/
Mądre i prawdziwe, tylko dlaczego zawsze tak mało jest w tych tekstach o ojcach? Dlaczego ich więź z dzieckiem i rola w jego rozwoju są marginalizowane? Co tak naprawdę oznacza bycie tatą?

i na dzień dobry :)

wtorek, 28 sierpnia 2012

Niebiosa rosę

Nareszcie!!!
Słowa chcą mnie słuchać
z rozbiegania wracają
z dalekiej podróży
kładą mi się pod dłonie
dając się głaskać
Piszę!!! :)))))))))))))))))

Świetlicki rulez

Pod wulkanem
Po zdjęciu czarnych okularów
ten świat przerażający jest tym bardziej.
Prawdziwy jest. Właściwe barwy
wpełzają we właściwe miejsca.
Wąż ślizga się po wszystkim, co napotka.
Właśnie nas dotknął.

Niczego o nas nie ma w Konstytucji.

Śnieg spadnie i zakryje wszystko.
Na razie widać jednak miasto
- czarną kość rozjaśnioną niekiedy światłami
maleńkich samochodów, usiadłem wysoko
i patrzę. Wieczór. Już zamknięte
wszystkie wesołe miasteczka.

Niczego o nas nie ma w Konstytucji.

Po zdjęciu czarnych okularów
ten świat przerażający jest tym bardziej.
Szedł z nami pies i śmierdział. Wszystkie dokumenty
uległy rozkładowi. Wszystko, co kochałem,
uległo rozkładowi. Jestem zdrów i cały.

Pod wulkanem
urodziło się
DZIECKO!
/Marcin Świetlicki/

piątek, 24 sierpnia 2012

Miłość

Czym nie jest miłość:
Miłość nie jest idealna, platoniczna, tragiczna, ślepa, szalona, braterska, przyjacielska, rodzicielska, małżeńska. Miłość nie jest afektem, emocją, sentymentem. Miłość nie jest brutalnym ani subtelnym, ani jakimkolwiek posiadaniem. Miłości nie można sobie zaskarbić ani jej tanio lub drogo, za bajońską sumę kupić, nabyć na własność i zamknąć pod kluczem. Miłość nie jest czyjaś. Miłość nie nakłada obrączki i nie ściąga obrączki. Miłość nie poślubia ani się nie rozwodzi. Miłość nie włóczy się po sądach. Miłość się nie procesuje. Miłość nie przysięga i nie krzywoprzysięga. Miłość nie potrzebuje zapewnień o lojalności, wierności, wzajemności. Miłość nie potrzebuje wdzięczności. Miłość nie dzieli się na osobową i bezosobową. Miłość nie jest rozdarciem pomiędzy jednym a drugim ani pomiędzy jednym a wszystkim. Miłość nie jest wyborem. Miłość nie jest powtarzaniem. Miłość nie jest nawykiem. Miłość nie jest pamięcią, wspomnieniem, marzeniem. Miłość nie jest fotografią, wizerunkiem, obrazem, żadnym przedstawieniem plastycznym. Miłość nie jest myślą. Miłość nie jest wyznaniem miłości. Miłość nie jest opisem miłości. Miłość nie jest zaprzeczeniem seksu. Miłość nie jest pożądliwością, lubieżnością. Miłość nie jest wstrzemięźliwością, umartwieniem się, ascezą. Miłość nie jest nakazem, rozkazem, zakazem. Miłość nie jest skutkiem przyczyny ani przyczyną skutku. Miłość nie jest zawiścią, zazdrością, mściwością. Miłość nie jest cierpieniem. Miłość nie jest przede wszystkim słowem. Żadnym słowem. Ani tym, co na pseudopoczątku, ani tym, co tutaj. Tak właśnie zduszone, zdławione, zmiażdżone jest słowo Miłość. W świecie słów słowo Miłość nie znaczy nic. Mówiąc inaczej, znaczy to, co kto chce, co komu ślina na język.
Miłość jest spontanicznym, bezinteresownym czynieniem miłości, tak, jak słońce jest spontanicznym, bezinteresownym promieniowaniem słoneczności. Słońce jest słońcem w świecie heliosowym, Miłość jest słońcem w świecie jasności, Miłość jest słońcem w świecie ciemności.
/Edward Stachura/

czwartek, 23 sierpnia 2012

heavenly

Jest we Wrocławiu taka jedna kamienica...










***

Agnieszka Osiecka: Jeżeli gdzieś jest niebo
Nie wiedziałam, że tak blisko
jest to wszystko,
to wszystko, o co chodzi...
Nie wiedziałam, że tej zimy
zatańczymy,
zatańczymy jak w ogrodzie...
Nie wiedziałam, że się ręce
z tego tańca
jak z wieńca
nie rozpłaczą,
nie wiedziałam, że się serca
nigdy więcej,
nigdy więcej nie rozłączą,
nie wiedziałam, że to można - tak bez tchu...
nie wiedziałam, że ja także będę Ewą,
nie wierzyłam, nie czekałam, nie przeczułam
w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest niebo,
to tu, to tu.
Nie wiedziałam, że się serca tak ostudzą,
uwierzyłam, że umiera się parami,
nie wiedziałam, że się ludzie różnie budzą
jak okręty, nie te same, choć w tej samej wciąż
przystani...
Nie wiedziałam, że to można - tak bez tchu...
Nie wiedziałam, że odfrunie, co się rzekło,
nie czekałam, nie cierpiałam, nie przeczułam
w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu.

niedziela, 19 sierpnia 2012

lost in conversation

Wisława Szymborska Na wieży Babel

- Która godzina? - Tak, jestem szczęśliwa,
i brak mi tylko dzwoneczka u szyi,
który by brzęczał nad tobą, gdy śpisz.
- Więc nie słyszałaś burzy? Murem targnął wiatr,
wieża ziewnęła jak lew, wielką bramą
na skrzypiących zawiasach.
Jak to, zapomniałeś?
Miałam na sobie zwykłą szarą suknię
spinaną na ramieniu. - I natychmiast potem
niebo pękło w stubłysku
. Jakże mogłam wejść,
przecież nie byłeś sam. - Ujrzałem nagle
kolory sprzed istnienia wzroku.
- Szkoda,
że nie możesz mi przyrzec. - Masz słuszność,
widocznie to był sen.
- Dlaczego kłamiesz,
dlaczego mówisz do mnie jej imieniem,
kochasz ją jeszcze? O tak, chciałbym,
żebyś została ze mną
. - Nie mam żalu,
powinnam była domyślić się tego.
- Wciąż myślisz o nim? - Ależ ja nie płaczę.
- I to już wszystko? - Nikogo jak ciebie.
- Przynajmniej jesteś szczera. - Bądź spokojny,
wyjadę z tego miasta. Bądź spokojna,
odejdę stąd.
- Masz takie piękne ręce.
- To stare dzieje, ostrze przeszło
nie naruszając kości.
- Nie ma za co,
mój drogi, nie ma za co. - Nie wiem
i nie chcę wiedzieć, która to godzina

real beauty :)



Why try to change me now
I'm sentimental
So I walk in the rain
I've got some habits
Even I can't explain
I go to the corner
And end up in Spain
Why try to change me now
I sit and daydream
I've got daydreams galore
Cigarette ashes
There they go on the floor
I go away weekends
Leave my keys in the door
Why try to change me now
Why can't I be more conventional
People talk
And they stare
So I try
But that can't be
Cuz I can't see
My strange little world
Just go passing me by
Let people wonder
Let 'em laugh
Let 'em frown
You know I'll love you
Till the moon's upside down
Don't you remember
I was always your clown
Why try to change me now
Why can't I be more conventional
People talk
And they stare
So I try
But that can't be
Because I can't see
My strange little world
Just go passing me by
So let people wonder
Let 'em laugh
Let 'em frown
You know I'll love you
Till the moon's upside down
Don't you remember
I was always your clown
Why try to change me
Why would you want to change me
Why try to change me now

przechowalnia marzeń

niedziela, 12 sierpnia 2012

Skóra foki – skóra duszy

Baśń inuicka spisana za "Biegnącą z wilkami":

Dawno temu, w porze, która teraz przeminęła, lecz wkrótce powróci, każdy dzień wypełniało tylko białe niebo i biały śnieg, a małe czarne punkciki widoczne w oddali okazywały się ludźmi, psami albo niedźwiedziami.
W tych stronach nie żyje się za darmo. Wicher wieje tak silny, że ludzie rozmyślnie zakładają parki i mamleki (wysokie buty z foczej skóry) odwrócone na drugą stronę. Wymawiane słowa zamarzają w powietrzu, a żeby zrozumieć całe zdanie, trzeba je mówiącemu wyłamywać siłą spomiędzy warg i topić w ogniu. Tutaj ludzie żyją pośród białych bujnych włosów starej Annuluk, naszej babki, prastarej czarownicy, która jest Ziemią. I w tej to właśnie krainie żył sobie człowiek tak samotny, że z biegiem lat łzy wyżłobiły na jego policzkach głębokie bruzdy.
Próbował się uśmiechać, być szczęśliwy. Polował. Zastawiał sidła, tropił zwierzynę, twardo sypiał. Ale brakowało mu ludzkiego towarzystwa. Czasami, osiadłszy w kajaku na mieliźnie, patrzył na zbliżające się foki i przypomniał sobie, co mówią stare legendy – foki były kiedyś ludźmi, a teraz jedynym śladem po tym są ich oczy, w których widać te same spojrzenia, mądre, gorące, kochające. Czasami czuł tak wielki przypływ bólu i samotności, że łzy toczyły mu się po głębokich bruzdach na twarzy.
Pewnej nocy wyruszył na polowanie tuż po świcie, ale niczego nie znalazł. Kiedy księżyc podnosił się na niebie, a kry lodowe zalśniły w jego świetle, człowiek popłynął do wielkiej skały na morzu, a jego bystrym oczom wydawało się, że coś się na niej porusza z nieskończonym wdziękiem.
Płynął powoli, głęboko zanurzając wiosła, by znaleźć się bliżej. Na szczycie skały wypatrzył grupkę tańczących dziewcząt, nagich jak w chwili narodzin. A że tak długo był samotny i po ludziach zostały mu tylko wspomnienia, zatrzymał się i patrzył. Kobiety wyglądały jak utkane z księżycowego mleczka, ich skóra migotała srebrnymi kropelkami jak łososie na wiosnę, a ich stopy i dłonie były smukłe, długie i piękne.
Tak niezwykłej urody były te dziewczęta, że usiadł oniemiały w łodzi, a woda uderzała o burtę, coraz bardziej przysuwając go do skały. Słyszał śmiech tych pięknych istot… tak przynajmniej sądził, choć może to woda się śmiała, rozbijając się o urwisko. Był zmieszany i olśniony. W dziwny sposób poczucie osamotnienia, które ciążyło mu na piersiach jak mokra skórzana odzież, opuściło go i bez namysłu, jakby tak właśnie miało być, wyskoczył na skałę i zabrał jedną z foczych skór, które tam leżały. Ukrył się za występem skalnym i schował skórę za qutnguq (parką).
Wkrótce jedna z kobiet zawołała głosem tak pięknym, jakiego dotąd nie słyszał… zupełnie jakby wieloryby śpiewające o świcie… nie, raczej jak małe wilczki baraszkujące wiosną… nie, ten głos był jeszcze piękniejszy, ale to nieważne, bo… co one robią?
A one zakładały na siebie focze skóry i jedna za drugą zsuwały się do morza, piszcząc i wołając radośnie. Oprócz jednej. Najwyższa z dziewcząt szukała wszędzie swojej skóry, lecz nigdzie jej nie było. I wtedy mężczyzna poczuł się ośmielony. Wyszedł zza skały i odezwał się:
- Kobieto… zostań moją żoną. Jestem taki samotny…
- Nie, nie mogę być niczyją żoną – powiedziała. – Nie jestem z twego rodu, jestem rodu tych, co żyją temeqvanek – pod wodą.
- Zostań moją żoną – nalegał mężczyzna. – Po siedmiu latach oddam ci foczą skórę i zrobisz, jak zechcesz, odejdziesz albo zostaniesz.
Dziewczyna-foka przyglądała się długo jego twarzy oczami, które wbrew jej pochodzeniu wydawały się ludzkie. Niechętnie odrzekła:
- Dobrze, pójdę z tobą. Po siedmiu latach zdecyduję, co robić.
Po jakimś czasie urodziło im się dziecko, które nazwali Uruk. Był to chłopczyk gibki i pulchny. W zimie matka opowiadała mu baśnie o podwodnych stworzeniach, podczas gdy ojciec strugał mu nożem niedźwiadki i wilki. Kiedy matka kładła Uruka spać, pokazywała mu przez otwór w suficie obłoki o różnych kształtach. Jednak nie widziała w nich kruków, niedźwiedzi ani wilków, lecz morsy, wieloryby, foki i łososie, bo te stworzenia dobrze znała.
Z biegiem czasu jej ciało zaczęło wysychać. Najpierw zwiotczało, potem zaczęło się kruszyć. Łuszczyła się skóra na powiekach. Wypadały włosy na głowie. Stała się naluaq – blada, prawie biała. Kiedyś tak krągła, schudła straszliwie. Usiłowała ukryć, że kuleje. Z każdym dniem jej wzrok się pogarszał. Musiała wyciągać ręce, by znaleźć drogę, bo prawie nic nie widziała.
I tak było, aż pewnej nocy Uruka obudził krzyk i chłopiec usiadł na futrzanym posłaniu. Ktoś ryczał niczym niedźwiedź – to jego ojciec wymyślał matce. Usłyszał też płacz, jakby srebrny pręt uderzał o kamień. To płakała jego matka.
- Siedem długich lat temu ukryłeś moją foczą skórę, idzie już na ósmą zimę. Chcę, żebyś mi zwrócił to, z czego jestem zrobiona – płakała kobieta-foka.
- Jeśli ci ją oddam, to zostawisz mnie, kobieto – grzmiał mąż.
- Nie wiem, co zrobię. Wiem tylko, że muszę mieć to, do czego należę.
- Zostanę bez żony, a chłopiec bez matki. Jesteś złą kobietą.
To mówiąc, mąż zerwał zasłonę z drzwi i zniknął w ciemności nocy.
Chłopiec bardzo kochał matkę. Bał się ją stracić i płakał tak długo, aż zasnął z wyczerpania. Obudził go wiatr. Dziwny to był wiatr; zdawało się, że woła jego imię:
- Uuuuuruk, Uuuuuruk.
Wstał z posłania i ubrał się tak pospiesznie, że założył parkę na odwrotną stronę, a mukluki wciągnął tylko do połowy. Wciąż słysząc swe imię, wyszedł w rozgwieżdżoną noc.
- Uuuuuruk.
Pobiegł na skalne urwisko i patrząc stamtąd na morze, daleko pośród wzburzonych fal na morzu zobaczył olbrzymią, kudłatą srebrzystą fokę… z wielką głową, z wąsami do piersi i żółtymi oczami.
- Uuuuuruk.
Chłopiec spuścił się w dół po skale i poczuł pod stopami jakiś kamień… nie, to tobołek, który wytoczył się ze skalnej rozpadliny. Włosy chłopca opadły na twarz tysiącem zlodowaciałych kosmyków.
- Uuuuuruk.
Chłopiec rozerwał tobołek i wytrząsnął jego zawartość – to była focza skóra jego matki. Poczuł jej zapach. A kiedy tulił skórę do twarzy i wdychał jej woń, dusza skóry zaczęła w nim trzepotać niczym letni powiew wiatru.
Zapłakał z bólu i radości i znów uniósł skórę do twarzy i znów dusza matki przeszła przez jego duszę. Płakał, bo przepełniała go bezbrzeżna miłość do matki.
A stara srebrzysta foka w oddali zanurzyła się z wolna pod wodę.
Chłopiec wspiął się na urwisko i pobiegł do domu; focza skóra powiewała za nim, kiedy wpadł jak burza do domu. Matka podniosła go na rękach razem ze skórą i przymknęła oczy, wdzięczna losowi, że oboje są bezpieczni.
Zaczęła się ubierać w skórę.
- Matko, nie! – zakrzyknął chłopczyk.
Przygarnęła go, otoczyła ramieniem i kulejąc, biegła w stronę wzburzonego morza.
- Mamo, nie zostawiaj mnie!
Widać było, że pragnie znów zostać przy dziecku, chce tego, ale coś ją wzywało, coś starszego, potężniejszego od niej, od niego, od czasu.
- Mamo, nie! – odwróciła się do niego z wyrazem bezbrzeżnej, tragicznej miłości w oczach. Ujęła w dłonie jego głowę i tchnęła słodki oddech w jego płuca, raz, drugi, trzeci. I trzymając go pod pachą jak cenny tobołek, zanurkowała w morze, w dół, głęboko, a pod wodą oddychali lekko i swobodnie.
Płynęli przez głębiny, aż dotarli do podwodnej groty fok, gdzie przeróżne stworzenia śpiewały i jadły, tańczyły i rozmawiały, a olbrzymia stara foka, która nocą wołała Uruka, objęła go i nazwała wnukiem.
- Jak ci się wiedzie tam na górze, córko?
Kobieta-foka spojrzała w bok i rzekła:
- Skrzywdziłam człowieka, mężczyznę, który dał mi wszystko, co miał. Ale wrócić do niego nie mogę, bo zostałabym jego więźniem.
- A chłopiec? – spytał stary. – Mój wnuk? – jego głos drżał z dumy, gdy to mówił.
- On musi wrócić, ojcze. Nie może tu zostać z nami. Jeszcze nie przyszedł jego czas. – I zapłakała, a po chwili płakali wszyscy razem.
Minęło tak kilka nocy i dni, dokładnie siedem, a w tym czasie blask powrócił we włosy i oczy kobiety-foki. Nabrała rumieńców, jej wzrok się poprawił, ciało odżyło, pływała z wielką gracją. Wreszcie przyszedł czas, by chłopiec wrócił na ląd. Tej nocy dziadek i piękna matka chłopca popłynęli, trzymając go między sobą. Wypłynęli na powierzchnię. Łagodnie umieścili Uruka na skalistym brzegu w promieniach księżyca.
Matka zapewniała go:
- Zawsze będę z tobą. Dotknij tylko, czego ja kiedyś dotykałam, moich patyków do krzesania ognia, mego ulu (noża), kościanych wydr i fok, które dla ciebie wyrzeźbiłam, wtedy tchnę oddech w twoje płuca, byś mógł wyśpiewać twe pieśni.
Stara srebrzysta foka i jej córka ucałowali dziecko wiele razy. Wreszcie oderwali się od niego, odpłynęli w morze i rzuciwszy na chłopca ostatnie spojrzenie, znikli w kipieli fal. A Uruk został, bo jego czas jeszcze nie nadszedł.
Z biegiem czasu chłopiec wyrósł na znaczącego bębniarza, pieśniarza i gawędziarza, a ludzie powiadali, że to wszystko dlatego, że w dzieciństwie potężne focze duchy wywiodły go w morską głębinę. Potem często widywano go, jak w szarej porannej mgle, uwiązawszy kajak, klęczał na morskiej skale i rozmawiał z foczą samicą, która często pojawiała się na brzegu. Choć wielu na nią polowało, nikomu nie udało się jej złowić. Nazywają ją Tanqigcaq (jasna) i mówią, że chociaż jest foką, w jej oczach widać ludzkie spojrzenie, mądre, gorące i kochające.
Według: Clarissa Pinkola Estes, „Biegnąca z wilkami”

sobota, 11 sierpnia 2012

La Loba

W niedostępnym, odludnym miejscu, które każdy w duszy zna, ale które niewielu widziało, żyje stara kobieta. Podobnie jak we wschodnioeuropejskich baśniach wyczekuje, aż jakiś zagubiony w drodze wędrowiec czy poszukiwacz szczęścia zbłądzi pod jej dach. Jest rozważna i przezorna, często z rozczochranymi włosami opadającymi na twarz i zawsze gruba: zazwyczaj unika ludzkiego towarzystwa i umie krakać i gdakać i wydaje więcej dźwięków zwierzęcych niż ludzkich. Można się domyślać, że żyje pośród zwietrzałych granitowych stoków na terytoriach Indian Tarahumara albo że ma swoją kryjówkę za Phoenix, niedaleko jakiejś studni. Jedynym zajęciem La Loby jest zbieranie kości. Zbiera i przechowuje szczególnie kości tych istot, którym grozi wymarcie na ziemi. Czołgając się i pełzając na kolanach poszukuje wilczych kości, gdy zgromadzi już cały szkielet, kiedy ostatnia kosteczka znajdzie się na swoim miejscu i staje przed nią piękna rzeźba zwierzęca, siada przy ogniu i zaczyna śpiewać pieśń. Wtedy żebra i kości kończyn wilka zaczynają porastać ciałem, a potem sierścią. W którymś momencie wilk nagle przemienia się w roześmianą kobietę, która biegnie wolna ku widnokręgowi. Można przyjąć, że dzieło La Loby reprezentuje historię cudu. La Loba śpiewa nad kośćmi, które zebrała. A śpiewać to znaczy mówić głosem duszy. Śpiewać to znaczy z mocą wyrazić prawdę o potędze i własnym pragnieniu, tchnąć duszę we wszystko, co toczy, w to, co potrzebuje odnowy. Musimy się pogrążyć w nastroju najgłębszej miłości, aż przepełni nas po brzegi pragnienie połączenia się z pierwotną jaźnią. To jest śpiewanie nad kośćmi. Kobiecy trud odnalezienia i wyśpiewania hymnu stworzenia musi się dokonać w samotności, na pustyniach psychiki.
/Clarissa Pinkola Estes, "Biegnąca z wilkami"/

piątek, 3 sierpnia 2012

nie mogę już



Pod tekstem do tej piosenki mogłabym się podpisać milion razy.

Fiona Apple, Get Gone

How many times do I have to say
To get away, get gone
Flip your shit past another lasses
Humble dwelling

You got your game, made your shot
And you got away
With a lot, but I'm not turned-on
So put away that meat you're selling

'Cause I do know what's good for me
And I've done what I could for you
But you're not benefiting, and yet I'm sitting
Singing again, sing, sing again

How can I deal with this, if he won't get with this
Am I gonna heal from this, he won't admit to it
Nothing to figure out, I got to get him out
It's time the truth was out that he don't give a shit about me

'Cause I do know what's good for me
And I've done what I could for you
But you're not benefiting, and yet I'm sitting
Singing again, sing, sing again

How can I deal with this, if he won't get with this
Am I gonna heal from this, he won't admit to it
Nothing to figure out, I got to get him out
It's time the truth was out that he don't give a shit about me

How many times can it escalate
'Till it elevates to a place I can't breathe?
And I must decide, if you must deride
That I'm much obliged to up and go

I'll idealize, then realize
That it's no sacrifice, because the price is paid
And there's nothing left to grieve
Fuckin go

'Cause I've done what I could for you
And I do know what's good for me
And I'm not benefiting
Instead I'm sitting singing again, singing again
Singing again, sing, sing, sing again

How can I deal with this, if he won't get with this
Am I gonna heal from this, he won't admit to it
Nothing to figure out, I got to get him out
It's time the truth was out that he don't give a shit about me

How can I deal with this, if he won't get with this
Am I gonna heal from this, he won't admit to it
Nothing to figure out, I got to get him out
It's time the truth was out that he don't give a shit about me