Pokazywanie postów oznaczonych etykietą psyche. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą psyche. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 29 września 2014

remember that...

"Gdy człowiek wolny ponosi porażkę, to nikogo za to nie wini."
/Josif Brodski/

Myślę, że należy się kilka słów komentarza. Ten cytat jest jak najbardziej prawdziwy, z punktu widzenia współczesnej psychologii. Psycholog Sebastian Rosada pisze tak: Jeżeli czuję się wolny, mogę ponosić porażki i godzić się na nie, bo mam poczucie, że również mimo tych porażek jestem w porządku, wszystko ze mną ok. Jeśli nie czuję się wolny, potrzebuję przerzucać odpowiedzialność za moje przegrane na innych ludzi albo okoliczności zewnętrzne, z obawy przed naruszeniem mojego poczucia własnej wartości czy bycia ok. 
Z tego właśnie powodu częściej przerzucają odpowiedzialność na innych ludzie o osobowości narcystycznej. Nie są oni bowiem w stanie zaakceptować własnej słabości, rysy na obrazie samego siebie, jaki w sobie noszą. W swoim mniemaniu za ich porażkę przede wszystkim będą winni inni - partnerzy, rodzice, dzieci, rząd, państwo, system, spisek, etc. Dlatego osób o narcystycznej osobowości nie sposób uznać za wolne z psychologicznego punktu widzenia, skoro są uzależnione od nieprawdziwego obrazu samych siebie.
Pogodzić się z własną porażką jest trudno, trudno ją zaakceptować, ale jest to możliwe. I naprawdę wyzwalające jest zaprzestanie postrzegania siebie jako ofiary, nie tylko z powodu uczciwości wobec innych i samego siebie oraz odpowiedzialności, jaką w końcu wtedy biorę za własne postępowanie, ale również z punktu widzenia zdrowia psychicznego. Rozpamiętując własną krzywdę, nigdy tak naprawdę nie ruszymy do przodu.
Oczywiście taki stan nie jest dany wszystkim. Trudno sobie wyobrazić ofiarę przemocy, która nagle postanawia wziąć odpowiedzialność za zaistniałą sytuację na siebie. Chodzi tu raczej o porażki i niepowodzenia, w których byliśmy stroną aktywną, angażowaliśmy własny potencjał, energię i wysiłek, i w których mieliśmy, choćby częściowy, wpływ na to, co się dzieje.
Raczej nie analizowałabym tego cytatu w kategoriach społeczeństwa. Uważam, że poczucie wolności, tak jak i np. poczucie winy, są tak subiektywnymi odczuciami, że nie można ich generalizować na duże grupy społeczne. W cytacie jest mowa o jednostce i tylko na tym poziomie można o nim rozprawiać.

Stephen M. Johnson w swojej książce "Humanizowanie narcystycznego stylu" mówi o trzech ekspresjach narcyzmu. Pierwsza z nich to fałszywe Ja (self) charakteryzowane przede wszystkim przez wielkościowość i omnipotencję oraz zależność od osiągnięć i pochwał. Przeciwległy biegun zajmuje Ja symptomatyczne, objawowe. Jego wyznacznikami są dysforia i drażliwość, wrażliwość na wstyd i upokorzenie, hipochondria, samotność i depresja, wybuchowość. Osoba narcystyczna nie ma jednak dostępu do głęboko wypartej ekspresji prawdziwego Ja, które zawiera bardzo pierwotne poczucie pustki, bólu, wściekłości i archaiczne pragnienia relacji z obiektem (czyli wewnętrznym wyobrażeniem osoby lub jakiegoś jej aspektu).
Archaiczne pragnienia relacji wiążą się - według twórcy psychologii self, Heinza Kohuta - z traktowaniem innych jako tzw. self-obiektów, czyli "obiektów dla ja". Obiekty te (osoby) mają spełniać nieświadome żądanie fuzji ("jesteśmy doskonałą jednią, nie ma różnic między nami"), bliźniactwa ("jesteśmy tacy sami, nie potrzeba nam komunikacji, bo ty chcesz tego, co ja"), odzwierciedlenia (zachwytu i potwierdzenia "jaki jesteś wspaniały") oraz potrzebę idealizacji (posiadania kogoś, kto jest wspaniały i przy kim można czuć się bezpiecznie "jesteś moim ideałem"). Kohut uważa te stany za naturalne w rozwoju i właśnie w ich "frustrowaniu" (czyli w sytuacjach, gdy rodzice niedostatecznie dobrze pełnili rolę self-obiektów) upatruje źródeł zaburzeń narcystycznych. Kernberg natomiast akcentuje kwestię używania innych ludzi przez osoby narcystyczne do umacniania swojego Ja. Niezdolność osób narcystycznych do kochania przejawia się silnymi uczuciami zawiści (głównie nieuświadamianej lub zaprzeczonej). Według Kernberga i brytyjskiej szkoły psychoanalityków Kleinowskich (od nazwiska Melanii Klein - kontynuatorki myśli Freuda, twórczyni psychoanalizy dziecięcej) tak jak wielkościowość jest główną cechą mniemania o sobie osoby narcystycznej, tak zawiść jest podstawowym uczuciem doświadczanym w relacjach z innymi. Broniąc się przed tym uczuciem, osoby narcystyczne uruchamiają mechanizmy defensywne. Mogą dewaluować innych, umniejszać ich osiągnięcia, nie okazywać zainteresowania, zawłaszczać ich pomysły i z pełnym przekonaniem traktować jako swoje, pogardzać innymi i triumfować. Bardzo łatwo z przyjaciela narcyza stać się jego wrogiem, podkreśla Kernberg. Często po początkowym uwiedzeniu jego urokiem, osoby z otoczenia stopniowo zaczynają czuć się ofiarami subtelnej psychicznej przemocy. 

piątek, 29 sierpnia 2014

tafla wody

„Strata i rozczarowanie są nieodłącznym elementem każdej relacji międzyludzkiej. Każdy z nas chce czegoś od swoich najbliższych. Jednak oni mają tylko trzy możliwości: mogą od razu dać nam to, czego chcemy, odłożyć to na później lub nas rozczarować. Nie mogą zawsze pragnąć tego samego, co my. A nawet jeśli chcieliby spełnić nasze życzenia, mogą nie mieć takiej możliwości.
Konflikt między pragnieniem a rzeczywistością jest wpisany w ludzką egzystencję. Unikamy tego konfliktu i bólu życia, stosując mechanizmy obronne, a to z kolei przynosi nam cierpienie. Zamiast stawić czoła rzeczywistości uciekamy od niej, niezdolni już do tego, by sobie z nią skutecznie poradzić. Dzieje się tak, kiedy pragniemy czegoś, czego nie możemy dostać lub co w realnym świecie w ogóle nie istnieje. Po skonfrontowaniu pragnień z rzeczywistością uświadamiamy sobie, że ludzie nie zawsze chcą tego, czego my chcemy, nie zawsze mogą nam to dać, a w ogóle nasza fantazja i świat wokół nas to dwie różne rzeczy. W związku z tą konfrontacją pojawiają się w nas przeróżne uczucia, także lęk. Możemy stawić im czoła i poradzić sobie z nimi w sposób przystosowawczy. Ale możemy też zacząć unikać rzeczywistości i własnych uczuć. Takie unikanie prowadzi właśnie do cierpienia.
Bólu związanego ze stratą, chorobą i śmiercią nie da się uniknąć. Jednak cierpienie wywoływane przez nasze mechanizmy obronne nie jest obowiązkowe, o ile nauczymy się te mechanizmy dostrzegać i zwrócimy się przeciwko nim."
/Jon Frederickson, "Współtworzenie zmiany. Skuteczne techniki terapii dynamicznej" - za Pracownia Humani/

W zeszłym tygodniu wzięło mnie na wspomnienia. Dobre i złe. Radosne i smutne. Jednym z piękniejszych muzycznych wspomnień była piosenka Sistars, która była przebojem, kiedy rodziła się moja córka. Niech więc tu zagra teraz, żeby ją pamiętać. Pamięć ma moc ocalania.


Swoją drogą szkoda, że Sistars nie nagrywają razem. Razem miały o wiele większy power niż osobno.

Doklejam z internetów :)


sobota, 23 sierpnia 2014

o wstydzie

Jędrzej Morawiecki: Czy w nowych ruchach religijnych jest miejsce na wstyd? A może wstyd jest przez nie odrzucany jako toksyczny? (…) Przywykliśmy bowiem do innej waloryzacji. Do tej pory zły był raczej bezwstyd. Teraz – wydaje się nam – nastąpiło w tej sferze znaczne przesunięcie. (…) Czy w nowej duchowości element wstydu jest tylko balastem? Niepotrzebną winą, narzędziem opresji?
Bartosz Jastrzębski: Owo odrzucenie, czy wyparcie, dotyczy nie tylko wstydu, ale i grzeszności. Wydaje się, że zanurzywszy się w nowych formach duchowości, powiadamy: „Ogólnie jest fajne, a ma być jeszcze fajniej”. „Fajne” jest samo doświadczanie. Dzięki temu doświadczeniu będzie jeszcze „fajniej”, nasze życie codzienne stanie się lepsze, pełniejsze, bardziej satysfakcjonujące i świadome. Tymczasem tradycyjne religie mieszczą w sobie moment ciężkiej traumy religijnej, która co prawda na planie metafizycznym może się okazać czymś zbawczym, czymś duchowo korzystnym, przeżywana jest jednak jako „ciemna noc duszy”, jako coś porównywalnego z ukrzyżowaniem, ze śmiercią…

Zbigniew Pasek: To, co wyróżnia nową duchowość, jest wynikiem długiego procesu psychologizacji religii. Współczesna psychologia stwierdza, że grzech jest niezdrowy, że poczucie grzeszności i poczucie winy są szkodliwe dla psychiki. Te uczucia hamują człowieka, ograniczają, wytwarzają blokady, które później mszczą się okrutnie na samopoczuciu i zdrowiu psychicznym. Lepiej więc nie mieć poczucia winy. Zwłaszcza nieuzasadnionej. Chrześcijaństwo wierzy jednak, że grzech pierworodny człowiek dziedziczy. Nie jest on uzasadniony jakąś jednostkową, indywidualną odpowiedzialnością. A zatem, powiada się dzisiaj coraz częściej: jest bezpodstawny. Nawet więcej, szkodliwy. Redukując transcendencję czy duszę do psychiki i jej poznanych dotąd mechanizmów, dokonuje się takiego mniej więcej zabiegu. Mówienie o grzeszności w nowej duchowości? Tam o grzechu się milczy, dominują zaś elementy jasne, pozytywne, optymistyczne. Odwołując się do tradycyjnych kategorii religioznawczych: w nowej duchowości króluje fascinansTremendum jest szczątkowe. Można się bać, ale raczej UFO, można bać się porażki, choroby. To wszystko są lęki z tego świata. One tego świata dotyczą i dzięki temu są zrozumiałe.
W kulturze zachodniej tradycyjny, moralny monolit wyraźnie się rozpada. Religijność chrześcijańska kruszy się: albo zmierza w stronę sekularyzmu, albo nowej duchowości i nowych ruchów religijnych, albo też przechyla się w kierunku fundamentalizmu. Istotny dla rozwoju owych wektorów był początek XX wieku. Wtedy właśnie pojawił się, za sprawą teozofii, nurt New Age. Wtedy jednak utwardził się również fundamentalizm, pielęgnowany przez wspomniane przez Panów grupy ewangelikalne czy protestanckie, które konserwują stary, tradycyjny układ moralności. Dominuje w nich pryncypialność, dosłowność odczytania Biblii, nie ma żadnych ustępstw wobec homoseksualistów, nie wprowadza się zmian w etyce seksualnej itp.
Jak to wszystko opisać? Nauka proponuje nam wiele możliwości. Jedną z perspektyw jest relatywizm (ale bez pejoratywnego „cienia” używam tego słowa), który stanowi odpowiedź na rozmaitość systemów moralnych.
Relatywny jest na przykład wstyd, bo wstydzimy się tylko tego, co piętnuje konkretna religia, niosąca określony układ zasad moralnych. Wstydzimy się, kiedy wynurza się z nas coś, co jest naruszeniem tych zasad i co wywołuje poczucie winy, poczucie czegoś niewłaściwego – zmazy czy grzechu. Wstyd to takie uczucie, które opiera się na zakazie – zakaz jest jego konieczną przesłanką. Ponadto wstyd jest czymś społecznym (bo opiera się na kulturowych i społecznych tabu). Twierdzę również, iż nie istnieje wina zbiorowa. Mimo że Niemcy kajali się za drugą wojnę światową. Mimo że Kościół przepraszał i „wstydził się za grzechy, robił źle wobec Żydów” i za inkwizycję. Pomimo owych kontekstów wstyd jest pojęciem, które funkcjonuje raczej w odniesieniu do indywiduum, schodzi na poziom jednostki i może się pojawić w mówieniu jednostkowym o religii. Dzieje się tak, kiedy przekonania czy zasady – etyka danej religii – są na tyle uwewnętrznione, że ich złamanie powoduje poczucie zrobienia czegoś niewłaściwego. (…)
Bo ze wstydem jest tak, jak nauczał pewien mnich moich studentów, kiedy przed laty zwiedzaliśmy górę Athos. Opowiadał on, iż dusza po śmierci, uwolniwszy się od ciała, wznosi się ku górze, przez kolejne kręgi niebiańskie. Przy przechodzeniu przez każdy kolejny krąg musi oglądać swoje grzechy, które są coraz cięższe. Nikt jej niczego nie wyrzuca i niczego nie każe. Ale ona, widząc te grzechy, wstydzi się. Wstydzi się bezmiernie i bezgranicznie. „I to jest właśnie piekło. Innego piekła nie ma” – zakończył mnich.

/”Innego piekła nie ma”. Z profesorem Zbigniewem Paskiem o wstydzie i nie tylko rozmawiają Bartosz Jastrzębski i Jędrzej Morawiecki/

sobota, 16 sierpnia 2014

post bez tytułu

"Bólu w związkach z ludźmi doznajemy wtedy, gdy poszukujemy w drugiej osobie ratunku i ukojenia i nie udaje nam się ich wyegzekwować. Prawdziwa miłość nie boli. Cierpienie wynika z jej braku. Domaganie się od Bogu ducha winnych ludzi, aby stali się ratunkiem, remedium na nasze niespełnione życie, jest agresją przebraną za słabość i prowadzi nieuchronnie do konfliktu."
/Wojciech Eichelberger/

"Pożegnanie, tak jak przywitanie, jest rzeczą tak powszednią, że rzadko zastanawiamy się, co tak naprawdę oznacza. Hiszpańskie adios ("z Bogiem"), francuskie adieu (też "z Bogiem") i angielskie goodbye ("niech Bóg będzie z tobą") to nic innego jak oddawanie żegnanej osoby pod opiekę Stwórcy. To tak, jakbyś mówił: "Nikt z nas nie wie, co się wydarzy po naszym rozstaniu, ale cokolwiek to będzie, mam nadzieję, że Bóg się o ciebie zatroszczy". W ten sposób uznajesz niepewność, jaka roztacza się przed tobą, a także własną podatność na nieznane zagrożenia."
/Robert Rowland Smith/

środa, 23 kwietnia 2014

to be free

Ja robię swoje i ty robisz swoje.
Ja nie jestem na świecie po to,
żeby spełniać twoje oczekiwania,
a ty nie masz obowiązku spełniania
moich oczekiwań.
Ty jesteś ty, a ja jestem ja.
Jeśli się spotkamy - to wspaniale.
Jeśli nie - to trudno.

Fritz Perls

środa, 12 marca 2014

o losie

Arthur​ Schopenhauer napisał niegdyś, że kiedy z perspektywy starości spojrzy się na czyjeś życie, można odnieść wrażenie, że układa się ono w pewien logiczny ciąg. Jakby rządziła nim jakaś tajemnicza siła organizująca zdarzenia tak, aby zrealizowało się coś, co Schopenhauer określał mianem „zamierzenia, które zdaje się leżeć u podstaw losu jednostki”.
Nie​ był w tym oryginalny. Sięgał do opisanej w Państwie Platona​ koncepcji, w myśl której każda dusza wybiera sobie takich rodziców i takie otoczenie, żeby jej przeznaczenie, potencjał, talenty i umiejętności, a także rozmaite wady czy ułomności mogły się w pełni wyrazić. Jesteśmy, kim jesteśmy, już w momencie narodzin – mówił Platon. Nasz charakter, nasz los są już w nas obecne, niczym dąb w żołędziu.
James Hillman, amerykański psycholog, uczeń Carla Gustava Junga, twórca własnej oryginalnej szkoły, którą nazywał psychologią archetypową, (…) [twierdzi, że] tak w Europie, jak i na dalekich kontynentach, tak dzisiaj, jak i setki czy tysiące lat temu, ludzie zawsze mieli poczucie, że istnieje coś takiego jak los, przeznaczenie czy powołanie. Że jesteśmy na tym świecie po coś, że jest w nas coś niepowtarzalnego, coś odróżniającego nas od reszty, coś niezwykłego. I że zdarzenia, z których splata się linia naszego życia, nie są wyłącznie kompozycją chaotycznych elementów – bo coś nieznanego nadaje im jakość i kształt.
Hillman na każdym kroku zastrzega, że nie proponuje żadnej naukowej teorii, żadnego skrupulatnie popartego dowodami modelu pozwalającego na empiryczny, obiektywny opis. Wręcz przeciwnie, proponuje mit, wyobrażenie, fantazję. Nie używa suchego języka współczesnej naukowej psychologii, zamiast do statystyk i tabel odwołuje się do subiektywnego doświadczenia. Do tego nieweryfikowalnego i niemożliwego do udowodnienia, a jednak dojmująco autentycznego poczucia, które czasami nawiedza nas z siłą absolutnej oczywistości. Nie mamy wówczas wątpliwości, że coś popchnęło nas w ramiona tej, a nie innej osoby; że jakieś trudne i dramatyczne przeżycie otworzyło nam oczy na takie wymiary rzeczywistości, których wcześniej nie dostrzegaliśmy; że układ zupełnie z pozoru akcydentalnych okoliczności „prowadził” nas do miejsca, w którym aktualnie jesteśmy – i że jest to miejsce, w którym z jakiegoś powodu musieliśmy się znaleźć.
Można​ powiedzieć: ale to nic więcej, jak tylko atrakcyjna fantazja. Nic więcej, jak tylko ćwiczenie wyobraźni. Ale czy tak naprawdę współczesna psychologia oferuje coś innego? Czy oferuje realną wiedzę?
Bynajmniej​ – przekonuje Hillman. Teorie o kluczowym znaczeniu dzieciństwa albo o kompensacyjnej (wobec wad i ułomności) funkcji życiowych wyborów i ambicji to takie same mity, jak Platońska opowieść o duszy wybierającej sobie takie, a nie inne okoliczności narodzin. Nie stoi za nimi żadna twarda empiria, stoją za nimi natomiast apriorycznie i apodyktycznie przyjęte założenia. W ostatnich latach nawet one na gruncie psychologii akademickiej, bardzo przywiązanej do restrykcyjnej metodologii naukowej, zaczynają się rozpadać. Coraz więcej badań wskazuje, że doświadczenia z dzieciństwa, a zwłaszcza relacje pomiędzy dzieckiem a rodzicami, nie odgrywają istotnej roli w kształtowaniu się osobowości. Nie odgrywają, bo za wszystko – zdaniem takich tuzów, jak Judith Harris albo Steven Pinker – odpowiada mikstura złożona z genów oraz tego, czego uczymy się nie od mamy i taty, ale od rówieśników.
Chodzi​ jednak o to – dodaje Hillman – że jest jeszcze coś więcej. Że – mówiąc krótko – nie jesteśmy tylko efektem, choćby efektem genów i wpływów rówieśniczych. I że liniowy sposób postrzegania czasu, a tym samym życia – od początku do końca, od narodzin do śmierci – jest tylko jednym z kilku możliwych wariantów. W perspektywie​ Platońskiej bowiem, w perspektywie koncepcji osobistego daimona, czegoś​ w rodzaju siły tworzącej indywidualność – nasze życie jest jak obraz. Wszystkie zdarzenia w nim współistnieją, występują równocześnie, niczym scena uwieczniona na płótnie przez utalentowanego malarza. Z perspektywy widza, a także z perspektywy samego obrazu – chronologia, z jaką malarz szkicował kolejne kształty, jest zupełnie bez znaczenia. Obraz zjawia się jako gotowa, kompletna, synchroniczna całość.

/Tomasz Stawiszyński „Potyczki z Freudem”/

piątek, 28 lutego 2014

urodziny

Jung rozpoczął terapię [von Franz] od opowieści o przypadku pewnej pacjentki. (…) kobieta ta mniej więcej połowę swojego życia spędzała na księżycu. Była tam królową wielkiego państwa. I tylko na księżycu czuła się naprawdę szczęśliwa. Kiedy wracała na ziemię, zapadała na ciężką depresję, kiedy zaś udawała się z powrotem na księżyc – trwała w głębokiej katatonii.
Sformułowania, których użył Jung, były dla von Franz w pierwszym momencie niezrozumiałe: „Ma pan zapewne na myśli, że tylko jej się wydawało, że była na księżycu…?” „Nic podobnego! – stanowczo odpowiedział Jung. – Ona była na księżycu.”

„Wtedy zrozumiałam – podkreślała wielokrotnie von Franz – czym jest rzeczywistość psychiczna.”
***

Ja w tej rzeczywistości, o jaką chodzi w tym tekście, mam swojego Anioła.


czwartek, 8 listopada 2012

ja ty on ona ono


Nikt nie odrzuca ciebie, odrzuca tylko to, kim jesteś według jego mniemania. Zresztą, jest to broń obosieczna, nikt też nie akceptuje ciebie. Dopóki ludzie się nie obudzą, po prostu akceptują lub odrzucają posiadane przez siebie wyobrażenie o tobie. Stworzyli sobie twój wizerunek i albo go odrzucają, albo akceptują.
                                                                                                       /Anthony de Mello/


wtorek, 6 listopada 2012

fistaszki!

Jeżeli nerwica ma polegać na tym, że człowiek pragnie dwóch, zupełnie sprzecznych ze sobą rzeczy naraz, to, owszem, w takim razie jestem wariatką! Wiem, że przez całe życie będę się miotała pomiędzy różnymi, wykluczającymi się nawzajem pragnieniami! /Sylvia Plath, "Szklany klosz"/

wtorek, 2 października 2012

grizzly


Czesław Miłosz, Przypowieść

Podaję co powiedział Meader i morał mam na celu.
Dokuczał mu niedźwiedź grizzly, tak śmiały i złośliwy,
Że porywał mięso karibu spod okapu chaty.
Nie tylko. Człowieka miał za nic i nie bał się ognia.
Aż którejś nocy zaczął walić w drzwi
I rozbił okno łapą, więc oni, skuleni,
Leżeli ze strzelbami i czekali ranka.
Wrócił nazajutrz pod wieczór. I Meader strzelił
Z bliska, pod lewą łopatkę. To był skok i bieg,
Nie bieg, huragan, bo nawet trafiony w serce
Grizzly, jak mówi Meader, biegnie aż upadnie.
Znalazł go potem po śladzie i wtedy zrozumiał
Skąd brało się dziwaczne zachowanie.
Pół szczęki zwierz miał zżarte wrzodem i próchnicą.
Ból zębów, latami. Ból z niepojętej przyczyny,
Który popycha nas nieraz do bezsensownych działań
I daje ślepą odwagę, bo wszystko nam jedno,
Aż wychodzimy z lasu, nie zawsze w nadziei
Że uleczy nas jakiś niebiański dentysta.

(…) bo pod złością człowieka prawie zawsze jest coś jeszcze – ból, miłość, krzywda. Atakuję cię, bo kiedyś ty zrobiłaś tak samo. Atakuję cię, bo ktoś inny, komu nie mogłem oddać, wcześniej mnie zranił. Atakuję, bo cię kocham, a ty mnie nie. Atakuję cię wprost, zadając ci ból, albo – tego nie umiałby niedźwiedź, to umie tylko człowiek – atakuję cię moim milczeniem, całymi latami milczenia – tak żebyś poczuł, że dla mnie nie istniejesz. To można zobaczyć, jeśli zajrzy się do środka, między szczęki niedźwiedzia „zżarte wrzodem i próchnicą”. (...)

Poczucie przewagi, ten fast food dla ego, przez chwilę smakuje naprawdę dobrze. I łatwo się trawi – poczucie, że świat jest be, a my cacy, nie zajmuje wiele miejsca w naszych głowach, lecz porządkuje świat jednym ruchem miotły. I tak mijają lata w upojnym poczuciu, że z nami jest wszystko w porządku. /Natalia de Barbaro, O przewadze dwukropka nad kropką/

wtorek, 18 września 2012

your enemy is in your head

Gniew, pogarda i manipulacja dają fałszywe poczucie siły i władzy.

Tylko spokój jest Siłą.

Gniew niszczy wiarę w to, że w ogóle może się zdarzyć coś dobrego. W pewnym momencie tracimy nadzieję. A za utratą nadziei kryje się zwykle gniew, za gniewem – ból, za bólem – jakaś rana, czasem całkiem świeża, ale najczęściej zastarzała. (…)
Mnóstwo ludzi nosi ślady obrażeń, którymi nie zajęto się w porę, z niewiedzy lub przez zaniedbanie. Człowiek wraca do domu, by tak rzec, po wojnie, ale czuje się tak, jakby w jego ciele i umyśle wojna toczyła się nadal. Przez podsycanie gniewu – który jest skutkiem ubocznym urazu – zamiast szukać rozwiązań, zamiast starać się pojąć jego przyczyny i zastanowić się, co można zrobić, zamyka się na resztę życia w klatce własnej złości. Tak nie da się żyć ani na dłuższą, ani na krótszą metę. Poza granicą bezmyślnego gniewu jest inne życie.
/Clarissa Pinkola Estes, Biegnąca z wilkami/

piątek, 14 września 2012

Dżizas!

"Istnieją jednak 'urodzeni' neurastenicy, ludzie, którzy od wczesnej młodości prawie stale czują się zmęczeni i rozdrażnieni, ludzie, których życie męczy i jest niejednokrotnie przykrym obowiązkiem. Można by podejrzewać, że dla nich samo życie jest urazem. U takich ludzi spotyka się zwykle utrwalone nastawienie negatywne emocjonalne do otoczenia, a często też do samego siebie. Utrwalone negatywne podstawy emocjonalne prowadzą do stałego napięcia układu wegetatywno-endokrynnego, a tym samym są przyczyną ustabilizowanego zespołu neurastenicznego".
/Antoni Kępiński, "Psychopatologia nerwic"/

Chociaż... teraz to się mówi chyba raczej... borderline?

czwartek, 13 września 2012

bo tam nie lubią republiki



Złota zasada:
Nigdy nie dyskutuj z idiotą. Najpierw sprowadzi cię do swojego poziomu, a później pokona doświadczeniem.
Niestety, zdarza mi się zapomnieć.

środa, 29 sierpnia 2012

bez oksytocyny

Związek matki z dzieckiem jest paradoksalny i w pewnym sensie tragiczny. Wymaga jak najintensywniejszej miłości ze strony kobiety, a miłość ta ma dziecku pomóc wyswobodzić się od niej, aby stać się w pełni niezależnym osobnikiem. /E.Fromm/
Mądre i prawdziwe, tylko dlaczego zawsze tak mało jest w tych tekstach o ojcach? Dlaczego ich więź z dzieckiem i rola w jego rozwoju są marginalizowane? Co tak naprawdę oznacza bycie tatą?

wtorek, 28 sierpnia 2012

Niebiosa rosę

Nareszcie!!!
Słowa chcą mnie słuchać
z rozbiegania wracają
z dalekiej podróży
kładą mi się pod dłonie
dając się głaskać
Piszę!!! :)))))))))))))))))