piątek, 28 lutego 2014

urodziny

Jung rozpoczął terapię [von Franz] od opowieści o przypadku pewnej pacjentki. (…) kobieta ta mniej więcej połowę swojego życia spędzała na księżycu. Była tam królową wielkiego państwa. I tylko na księżycu czuła się naprawdę szczęśliwa. Kiedy wracała na ziemię, zapadała na ciężką depresję, kiedy zaś udawała się z powrotem na księżyc – trwała w głębokiej katatonii.
Sformułowania, których użył Jung, były dla von Franz w pierwszym momencie niezrozumiałe: „Ma pan zapewne na myśli, że tylko jej się wydawało, że była na księżycu…?” „Nic podobnego! – stanowczo odpowiedział Jung. – Ona była na księżycu.”

„Wtedy zrozumiałam – podkreślała wielokrotnie von Franz – czym jest rzeczywistość psychiczna.”
***

Ja w tej rzeczywistości, o jaką chodzi w tym tekście, mam swojego Anioła.


sobota, 22 lutego 2014

może ich wtedy nie doliczać do siebie?

Miron Białoszewski
Autoportret odczuwalny

Patrzą na mnie,
więc pewnie mam twarz.
Ze wszystkich znajomych twarzy
najmniej pamiętam własną.
Nieraz mi ręce
żyją zupełnie osobno.
Może ich wtedy nie doliczać do siebie?
Gdzie są moje granice?
Porośnięty przecież jestem
ruchem albo półżyciem.
Zawsze jednak
pełza we mnie
pełne czy też niepełne,
ale istnienie.
Noszę sobą
jakieś swoje własne
miejsce.
Kiedy je stracę,
to znaczy, że mnie nie ma.
Nie ma mnie,
więc nie wątpię.

środa, 19 lutego 2014

closer

W pewnej mierze wszyscy jesteśmy ofiarami idei rządzących się zasadą "albo - albo": albo jesteś za, albo przeciw, albo popierasz, albo zwalczasz. To, co jest pośrodku, czyli życie w jego konkretnej realizacji, a de facto my sami oraz nasze hic et nunc, pozostaje sferą najbardziej zaniedbaną i nierozpoznaną. Albowiem idee, choć potrzebne do nazywania rzeczywistości, rzeczywistością samą nie są, a nasze życie to nie figura geometryczna, nawet maksymalnie złożona, którą można precyzyjnie opisać za pomocą równań, a także z dużym prawdopodobieństwem przewidzieć jej ewolucję. 
Żaden system relacji międzyludzkich nie okaże się skuteczny, jeżeli osoby go współtworzące nie będą potrafiły wzajemnie rozpoznawać swoich potrzeb, szanować swojej odrębności i inności, relatywizować własnego "ja" do "ja" drugiego człowieka. Dlatego nie sprawdziły się dotychczasowe próby budowania społeczeństw zaprojektowanych zgodnie z określoną ideą i poniosą fiasko wszystkie kolejne, jeżeli ludzie nie nauczą się traktować idei zgodnie z ich przeznaczeniem, czyli szukać w nich inspiracji, a nie sposobu na rozwiązanie własnych problemów. Jedyny dobry model życia to bowiem ten, który sami jesteśmy w stanie stworzyć, a miarą jego jakości zawsze pozostaną poczucie spełnienia, szczęście i brak cierpienia tych, z którymi żyjemy. To umiejętność szukania skutecznych rozwiązań zamiast obarczania winą i odpowiedzialnością za niepowodzenia. To świadomość względności ludzkich rzeczy, naszych systemów wartości i przekonań, nieustanne doskonalenie się w sztuce negocjacji, a nie wymuszanie posłuszeństwa. To hermeneutyka życia codziennego i założenie, że każdy dzień -- a w dalszej perspektywie: całe życie -- można przeżyć raczej lepiej, niż gorzej, miast rozwijania pięknej, lecz martwej utopii, w której to, co dobre i złe zależy od moralnego guru, a nie przede wszystkim naszej wrażliwości. Trudne to zadanie do wykonania, ale potencjalnie wielce satysfakcjonujące.
/dramatis.personae/

Komentarz znaleziony pod jednym z tekstów na portalu gazeta.pl
Nie mój, ale "mój" :)

wtorek, 11 lutego 2014

full moon - jasne myśli :)

Trzymam go więc, aż mi palce nabiegają krwią. Nie puszczę, paznokciami się wbiję, zębami chwycę koszulę i nie dam. Moje dziecko, kruszynko, synku, nawet nie wiesz, jak ty w nocy płakałeś. Byłeś mały, karmiłam cię, a ty patrzyłeś na mnie wielkimi oczami i tak trwaliśmy. Pierwsza, druga nad ranem, a my sobie siedzieliśmy na łóżku i byliśmy jak kosmos. Bez początku i końca. Trzymam mocno dziecko, jakby mi miało uciec i nigdy nie wrócić. Zaborcza jestem, na granicy histerii. Bo przecież nie tak miało być, miałam być zawsze i wszędzie. Nawet we śnie, bo i tam może dziać się coś strasznego. Widzę siebie jako matkę-rycerza broniącego syna przed wszystkim, złym: a to smokowi głowę obetnę, a to ukarzę jakiegoś rzezimieszka. Ale wejść do tej bajki nie mogę. Syn musi sam stać się rycerzem. Patrzę, jak codziennie wkłada swoją zbroję. Staram się mu nie poprawiać hełmu i nie przyczesywać wystających spod niego włosów. I tylko mi się ta ręka zaciska bezwiednie, i wtedy wiem, że do żadnego snu wejść nie mogę. Do żadnego innego życia też nie.
/Sylwia Chutnik, "Cudzy sen"/