Pokazywanie postów oznaczonych etykietą proza. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą proza. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 17 stycznia 2013

O dzieciach


"Dzieci wasze nie są dziećmi waszymi.
Są bowiem synami i córkami Życia - a ono pragnie siebie samego. Zatem przez was przychodzą, ale nie od was przychodzą. I chociaż są z wami, to do was nie należą.
Możecie dać im miłość swoją, lecz myśli waszych dać nie możecie.
Albowiem one mają myślenie swoje.
Możecie zbudować dom dla nich. Ale tylko dom dla ciała, nigdy dla duszy. Ich dusze bowiem mieszkają w domu jutra, a tego domu nawet w snach nie możecie odwiedzić.
Więc możecie starać się być jako dzieci wasze, ale sprawicie, aby one się stały, jacy wy jesteście.
Życie ani nie zawraca, ani nie przedłuża dnia wczorajszego.
Jesteście niby łuk drżący, z którego dzieci nowe jak strzały posłano.
A Łucznik widzi cel na drodze nieskończoności - napina was po to z całej mocy, aby strzały leciały daleko i szybko.
Bądźcie więc ku radości napięci pod dłonią Jego.
On kocha i strzałę szybką, i łuk mocny kocha."
/Khalil Gibran/

piątek, 4 stycznia 2013

szkoła...

Szkoła jest pełna ruchu, dzieci o różnym kolorze skóry, różnych rysach, zapachach, stopniach czystości ciała i przetłuszczenia włosów. Biegają, krzyczą, tarzają się po podłodze albo toczą rozmowy na serio o sensie życia w zakamarkach korytarzy. Poważni, pryszczaci, długowłosi, wypisują swoje bóle egzystencjalne na ścianach w kiblu. Szkoła jest pełna dzieci miękkich jak wosk, podatnych na formowanie jak plastelina, z niewyczerpanym potencjałem. Są świeży, niewinni i pełni nadziei, z czego zupełnie nie zdają sobie sprawy. Mają średnio po piętnaście lat i wszystko jest dla nich możliwe. Krańcowe beztalencia muzyczne widzą się w roli przyszłych gitarzystów rockowych, ograniczone intelektualnie dziewczęta piszą wiersze, a niedorozwinięci fizycznie malcy o cienkim głosie i ledwo widocznym, delikatnym puszku nad górną wargą planują nieograniczone podboje miłosne. Praca z nimi wymaga utrzymywania stałej subtelnej równowagi między zażyłością a dystansem, przyjaźnią a autorytetem, swobodą a nakazem. Z początku są nieufni, trwa to jednak bardzo krótko, jedną, dwie lekcje. Potem podejmują decyzję, na podstawie bliżej niesprecyzowanych przesłanek, najczęściej skrajną: nie znoszą albo uwielbiają. Następnie konsekwentnie niszczą albo próbują wejść na głowę. Ale zawsze zawsze są pełni życia, bezpośredni, pełni uczuć silnych i mało skomplikowanych, za to autentycznych i przez to dużo bardziej dramatycznych niż uczucia dorosłych. Oczywiście zazdroszczę im.
/Kaja Malanowska, Drobne szaleństwa/ 


Źródło: gdzieś, kiedyś, na fecebooku :)

środa, 26 grudnia 2012

depresjonistka

Czytam "Drobne szaleństwa" Kai Malanowskiej. Egotyzm łamany przez egocentryzm, strumień świadomości jak mózg sączący się przez dziurę w czaszce. Jeszcze nie wiem, czy dobre. Może.

Szymon budzi się powoli, przeciąga, sapie, palcami u stóp bada dzień. Spod kołdry dochodzi mnie zapach rozgrzanego snem ciała. Chciałabym cała się pogrążyć w tym lepkim ciele, schować w zagłębieniu pachy albo zgięciu ramienia, oddychać płytko, tuż przy jego uchu, więc płaczę znowu, odwracam się do ściany. Łkając, próbuję coś powiedzieć, wytłumaczyć. Natychmiast wybucha awantura. Nie wiem, o co chodzi, w każdym razie on się strasznie denerwuje i wszystko znów wymyka mi się spod kontroli. Boję się z nim rozmawiać, boję się przyznać, jak bardzo się boję, boję się tłumaczyć. A on i tak nie słucha. Boję się, że rozmowa mnie skompromituje. Ale jak nie rozmawiam, to histeryzuję i próbuję porozmawiać, i kompromituję się całkowicie. On ma dosyć. Podobno zachowuję się jak dziecko, nie ma już sił znosić moich histerii. Wścieka się, wciąga spodnie na swoje szczupłe biodra, szybko, szybko. Krzyczy, mówi straszne rzeczy i zapina koszulę. Nie mam wyjścia i też wstaję. Gotuję wodę i wrzucam mu do herbaty pięćdziesiątkę afobamu. Niech się przymknie, przestanie tak ujadać w końcu. Po godzinie spokojny jak niemowlę w kołysce. Dzwonię i opowiadam o tym Gówienowi. Gówien przerażony pyta, czy nie mam przypadkiem pod ręką trochę arszeniku, żeby w razie czego też dosypać mu do herbaty. Nie mam, na szczęście.

Skanowałam dziś kliszę od taty :)

wtorek, 18 grudnia 2012

Ess muss sein

Idea wiecznego powrotu ma w sobie coś tajemniczego. Nietzsche wprowadził nią w zakłopotanie większość filozofów: pomyśleć, że wszystko, cośmy raz przeżyli, miałoby się kiedyś powtórzyć i to powtórzenie powtarzałoby się w nieskończoność! Cóż oznacza ten obłąkańczy mit?
Mit wiecznego powrotu mówi per negationem, że życie, które znika raz na zawsze i już nigdy nie wróci, podobne jest do cienia, nie ma żadnego ciężaru, jest martwe już w momencie narodzenia i jeśli nawet było piękne, straszne, wzniosłe, to jego piękno, rozpacz i wzniosłość nie mają żadnego znaczenia. (...)
Przyłapałem się niedawno na niewiarygodnym uczuciu; przeglądałem książkę o Hitlerze i przy niektórych zdjęciach poczułem wzruszenie: przypomniały mi się czasy dzieciństwa. Przypadło ono na czas wojny, niektórzy moi krewni zginęli w hitlerowskich obozach koncentracyjnych; ale cóż oznacza ich śmierć wobec faktu, że zdjęcia Hitlera przypominały mi utracony czas mego życia, czas, który już nie powróci?
To pogodzenie z Hitlerem zdradza głębię moralnej perwersji, która łączy się ze światem opartym z zasady na bezpowrotności - wszystko jest w nim z góry wybaczone, a więc i wszystko cynicznie dozwolone.

Jeżeli każda sekunda naszego życia miałaby się powtarzać w nieskończoność, bylibyśmy przykuci do wieczności jak Chrystus do krzyża. Takie wyobrażenie jest straszne. W świecie wiecznego powrotu na każdym geście kładzie się ciężar nieznośnej odpowiedzialności. Dlatego też Nietzsche nazwał ideę wiecznego powrotu najcięższym brzemieniem (das schwerste Gewicht).
Jeśli wieczny powrót jest najcięższym brzemieniem, nasze życie na jego tle błyszczy wspaniałą lekkością. Czy jednak ciężar jest naprawdę straszny, a lekkość wspaniała? Najcięższe brzemię nas powala, przyciska do ziemi, upadamy pod nim. Ale w poezji miłosnej wszystkich wieków kobieta pragnie być obciążona brzemieniem męskiego ciała. Najcięższe brzemię jest jednocześnie obrazem najintensywniejszej pełni życia. Im cięższe brzemię, tym nasze życie bliższe jest ziemi, tym jest realniejsze i prawdziwsze.
W przeciwieństwie do tego całkowity brak brzemienia sprawia, że człowiek staje się lżejszy od powietrza, wzlatuje w górę, oddala się od ziemi, od ziemskiego bytowania, staje się na wpół rzeczywisty, a jego ruchy są tyleż swobodne, co pozbawione znaczenia.
Cóż więc mamy wybrać? Ciężar czy lekkość?
/Milan Kundera, "Nieznośna lekkość bytu", tłumacz. Agnieszka Holland/


Kundera za Parmenidesem widzi świat podzielony na antynomie, np. ciepło-zimno, światło-ciemność, byt-niebyt, delikatność-szorstkość. Dopisuje tu również i tę: lekkość-ciężar. Parmenides w tych pierwszych kategoriach widział dobro, jawiły mu się jako jednoznacznie pozytywne. Kundera polemizuje z greckim filozofem. Mówi: antynomia 'ciężar-lekkość' jest najbardziej tajemnicza i najbardziej wieloznaczna ze wszystkich antynomii. Ilustracją tej wątpliwości jest powieść "Nieznośna lekkość bytu", historia Tomasza, który lubi powtarzać w myślach niemieckie przysłowie: "Einmal ist keinmal". Coś, co się stanie raz, jak gdyby nie stało się nigdy. Jeśli człowiek ma prawo tylko do jednego życia, to jakby nie żył w ogóle.

A jednak to, co Kundera uważa za lekkość - pojedyncze decyzje, ale też brak zdecydowania wynikający chociażby z braku porównania, wieczna pogoń za zaspokojeniem, ekstaza - okazuje się w efekcie "nieznośne", ciężkie i trudne (vide wybory Tomasza czy też jego kochanki Sabiny). Ciężar natomiast, chociażby w postaci zgody na konieczność i ograniczenie (np. konsekwencje publikacji artykułu albo upór i trwanie Teresy), tak naprawdę otwiera przestrzeń wolności. A może ciężar i lekkość nie są wcale przeciwstawne? By osiągnąć pełnię, muszą się uzupełniać, bowiem z samej lekkości nie da się zbudować Życia.

Lubię "Nieznośną lekkość bytu", bo i lektura tej książki jest "nieznośna", lekka i ciężka zarazem. Przyciąga i odpycha jednocześnie. I w tym przypadku wcale nie chodzi o antynomię.


Co do Tomasza - nie mam dla niego zbyt wiele sympatii - jest, jaki jest. Nie stara się zmienić, korzysta z życia, jest cyniczny, a nade wszystko nie lubi czuć na swoich barkach ciężaru. Rani, bo nie potrafi inaczej, jest egoistą. Są i dwie bohaterki - kochająca, naturalna, naiwna i czysta Teresa, anioł w kobiecej skórze, oraz wyrachowana, jątrząca, perwersyjna i irytująca Sabina, która jest obecna w życiu Tomasza jak jego cień.

niedziela, 9 grudnia 2012

hibachi*

Tymczasem jasność poranka przeniknęła widocznie i do wnętrza pokoju, gdyż udało mu się dostrzec, że dziewczyna ma zaczerwienione policzki. Shimamura z podziwem wpatrywał się w tę pulsującą życiem różowość.
- Czy mi się zdaje, że policzki masz całe w kolorach? Czy to zimno?
- To raczej nie z zimna. Po prostu nie jestem upudrowana. Gdy leżę w pościeli, bardzo szybko się rozgrzewam aż po czubki palców i nóg - odpowiedziała i przyklęknęła przed toaletką z lustrem, stojącą tuż przy posłaniu. - Już się nareszcie rozjaśniło! Trzeba iść!
Shimamura, który patrzył w jej stronę, zniżył przypadkiem głowę. W lustrzanym odbiciu zobaczył jaskrawą biel śniegu. Na jego tle uwydatniły się też przez kontrast mocno zaróżowione policzki dziewczyny. Było w tym jakieś czyste piękno nie do opisania w słowach.
Może stąd, że słońce stało już wyżej, w każdym razie śnieg w lustrze począł się jarzyć coraz bardziej jaskrawo, jakby płonął jakimś zimnym blaskiem. Jednocześnie i włosy dziewczyny, odcinające się wyraziście od śnieżnego tła, przybrały jakiś bardziej żywy odcień czerni o fioletowawym połysku.
/Kawabata Yasunari, "Kraina śniegu"/

Wbrew pozorom - to nie lato, lecz zima
*Hibachi - w tradycyjnym domu japońskim rodzaj przenośnego grzejnika.

piątek, 30 listopada 2012

saudade

Na Andrzejki - trochę Stasiuka. Andrzeja. Nie wiem, jak mogłam o nim zapomnieć. O Stasiuku się nie zapomina.

I znowu jest noc. Złotawy księżyc ledwo przeziera zza chmur. W nieruchomym powietrzu śnieg pada całkiem pionowo. Wygląda jak wielka firanka, za którą gdzieś daleko pali się żółta lampa. Wszystko razem przypomina nieskończenie wielki pokój, gdy nocą wędrowiec zagląda do okna obcego domu. 
(…) W noc cichą jak ta słychać, jak świat się starzeje. Przepalają się żarówki i tranzystory, rdza rozkłada mechanizmy, drewno w piecu spala się szybciej, niż rośnie w lesie, ubrania tleją i butwieją na naszych ciałach i z każdą chwilą są cieńsze i słabsze, pełne zamienia się w próżne, a potem w potłuczone, papieros w popielniczce własnoręcznie dokonuje żywota, obrazy i dźwięki parują z magnetycznych taśm i tusz opada w długopisie, a papier kruszeje jak opłatek i nawet fałszywe królestwo tworzyw sztucznych się nie oprze. To jest prawdziwy świat miłości, bo ciemny cień straty wisi nad nim jak jastrząb nad zdobyczą.
/„Zima”/

Tak. Od paru lat prześladują mnie wizje. Wyjeżdżam za południową albo wschodnią granicę, wracam po tygodniu albo dwóch i próbuję ustalić, co zdarzyło się naprawdę, a co było fikcją. Zza jednolitej materii świata przezierają zbłąkane zdarzenia. Czas pęka, rozłazi się i, żeby nie zwariować, wciąż trzeba go odtwarzać. Ta kruchość, ulotność, nietrwałość czasu to specyfika moich stron. Nigdy nie płynął tutaj równym, spokojnym nurtem, właściwym wielkim metropoliom. Zawsze coś stawało mu na przeszkodzie. Dzielił się, rozdwajał, zawracał, zakręcał, wchodził w dziwne relacje z przestrzenią, chwilami przycichał zupełnie i przepadał.
(…) Wędrówka ludów, w której wszyscy już teraz bierzemy udział, to w gruncie rzeczy wielka ucieczka. Uciekamy, emigrujemy z własnej dotychczasowej przestrzeni, z własnej historii, po prostu z własnego życia. Kiedyś wyruszaliśmy po to, by nasze życie stało się bardziej wartościowe, pełniejsze, po prostu lepsze, większe i bardziej ludzkie. Teraz, żyjąc, chcemy za wszelką cenę porzucić własne życie, chcemy z niego wyjść, chcemy w jednej chwili stać się kimś innym. W kulturze Zachodu te procesy są już oswojone i przypominają raczej zabawę niż dramat. Można wybrać sobie osobowość, temperament, światopogląd, tak jak wybiera się miejsce zamieszkania. Swoboda wyboru to codzienność. Zmienia się osobowość tak jak kolor włosów.
/„Fado”/

pełnia


“The moon is a loyal companion. It never leaves. It’s always there, watching, steadfast, knowing us in our light and dark moments, changing forever just as we do. Every day it’s a different version of itself. Sometimes weak and wan, sometimes strong and full of light. The moon understands what it means to be human. Uncertain. Alone. Cratered by imperfections.”
― Tahereh Mafi, "Shatter Me"

czwartek, 29 listopada 2012

two faces

Wasza radość jest waszym odsłoniętym smutkiem.
I to samo źródło, z którego rodzi się wasz śmiech, nieraz już wypełniały wasze łzy.
A czyż może być inaczej?
Im głębiej smutek drąży waszą istotę, tym więcej możecie pomieścić radości.
Czyż kielich zawierający wino nie jest tym samym kielichem, który garncarz wypalił w piecu?
A czy lutnia, która ukoi waszego ducha, nie jest tym samym drewnem wydrążonym nożami?
Kiedy jesteście weseli, wejrzyjcie w głąb własnego serca, a odkryjecie, że tylko to, co napełniło was smutkiem, teraz napełnia was radością.
Kiedy jesteście smutni, wejrzyjcie znów do swego serca, a zrozumiecie, że naprawdę płaczecie nad tym, co było waszą radością.
Niektórzy z was mówią: "Radość jest potężniejsza od smutku", a inni mówią: "Nie, smutek jest potężniejszy".
Lecz ja wam powiadam, że są od siebie nieodłączne
Razem przychodzą, a gdy jedno z nich zasiada z wami do stołu, pamiętajcie, że drugie śpi w waszym łożu.
Zaprawdę, zawieszeni jesteście jak szale wagi pomiędzy smutkiem a radością.
Tylko gdy macie w sobie pustkę, trwacie w bezruchu i równowadze.
A kiedy strażnik skarbca podniesie was, by zważyć swoje srebro i złoto, wasza radość lub smutek musi się unieść lub opaść.

/Khalil Gibran/

sobota, 24 listopada 2012

dwadwadwa

Lecz oto w tej samej chwili coś się wydarzyło. Nie wiedziała, skąd się tam wziął, ale nagle ujrzała przed sobą małego człowieczka. Był szary jak zmrok i unosił się w powietrzu jak mgły wieczorne. Oczy miał tak stare jak stara jest ziemia i kamienie, jego głos był tak stary jak szmer wody w rzece i szum wiatru w koronach drzew. I przemówił do niej, choć tak cicho, że ledwie go słyszała.
- Teraz koniec z tym - szemrał. - Koniec z dwadwadwa i ze stukaniem nad naszymi głowami. Teraz koniec z tym!
Kiedy tak mówił, Stina Maria zrozumiała, że miała przed sobą jednego z Mrocznych. Ogarnął ją strach tak wielki, jakiego nigdy dotąd nie czuła. Nie mogła ani się odezwać, ani poruszyć, siedziała tylko zdrętwiała na lisim kamieniu i słuchała tego szemrzącego głosu.
/Astrid Lindgren "Południowa łąka"/


Wielka trójca literatury dziecięcej skandynawskiej: Andersen, Lindgren i Jansson. Tak samo 30 lat temu, jak i dziś :) Niektórzy dorzucają jeszcze Zachariasa Topeliusa, ale to chyba jednak bardzo na wyrost. Tak, książka dla dzieci też mi się marzy.

czwartek, 22 listopada 2012

drabina jakubowa

Oniryzm w literaturze - lubię bardzo... I mnie ostatnio dużo się śni, nawet bardzo często, a raczej - to ja częściej zapamiętuję swoje sny.
Napisać powieść somnambuliczną może by tak?... Podobno skłonność do lunatykowania (co oznacza nie tylko chodzenie we śnie, ale np. siadanie, ubieranie się, jedzenie, picie, mówienie przez sen) posiada aż 18 proc. populacji! Co piąty z nas lunatykuje!

William Blake, Drabina Jakubowa

Jakub wyszedłszy z Beer-Szeby wędrował do Charanu, trafił na jakieś miejsce i tam się zatrzymał na nocleg, gdy słońce już zaszło. Wziął więc z tego miejsca kamień i podłożył go sobie pod głowę, układając się do snu na tym właśnie miejscu. We śnie ujrzał drabinę opartą na ziemi, sięgającą swym wierzchołkiem nieba, oraz aniołów Bożych, którzy wchodzili w górę i schodzili na dół. A oto Pan stał na jej szczycie i mówił: «Ja jestem Pan, Bóg Abrahama i Bóg Izaaka. Ziemię, na której leżysz, oddaję tobie i twemu potomstwu. A potomstwo twe będzie tak liczne jak proch ziemi, ty zaś rozprzestrzenisz się na zachód i na wschód, na północ i na południe; wszystkie plemiona ziemi otrzymają błogosławieństwo przez ciebie i przez twych potomków. Ja jestem z tobą i będę cię strzegł, gdziekolwiek się udasz; a potem sprowadzę cię do tego kraju. Bo nie opuszczę cię, dopóki nie spełnię tego, co ci obiecuję». A gdy Jakub zbudził się ze snu, pomyślał: «Prawdziwie Pan jest na tym miejscu, a ja nie wiedziałem». I zdjęty trwogą rzekł: «O, jakże miejsce to przejmuje grozą! Prawdziwie jest to dom Boga i brama nieba!» Wstawszy więc rano, wziął ów kamień, który podłożył sobie pod głowę, postawił go jako stelę i rozlał na jego wierzchu oliwę. I dał temu miejscu nazwę Betel. – Natomiast pierwotna nazwa tego miejsca była Luz. – Po czym złożył taki ślub: «Jeżeli Pan Bóg będzie ze mną, strzegąc mnie w drodze, w którą wyruszyłem, jeżeli da mi chleb do jedzenia i ubranie do okrycia się i jeżeli wrócę szczęśliwie do domu ojca mojego, Pan będzie moim Bogiem. Ten zaś kamień, który postawiłem jako stelę, będzie domem Boga. Z wszystkiego, co mi dasz, będę Ci składał w ofierze dziesięcinę» (Rdz 28, 10-22).

czwartek, 15 listopada 2012

trudne

- Ponieważ to jest coś, o co się nigdy nie powinno prosić dziecka - brnęłam dalej. - Żeby przytuliło, pocieszyło, ratowało w nieszczęściu. Dodawanie odwagi i miłość powinny działać ku przyszłości, nie wstecz. Jest to jeszcze jedna z żelaznych zasad. Kiedy starsza osoba zaczyna domagać się miłości, wszystko traci wartość. Przypomina to ojca czy matkę kładących się z dzieckiem do łóżka. Jakieś to nienaturalne.
A jednak, jak ciężko rezygnować z bezpośredniego dotyku, z tych wszystkich dotyków, które nas wiążą z życiem! To jakby statek parowy oddalający się od nabrzeża, wstążki się naprężają, pękają, opadają. Wyruszanie w ostatnią podróż. (...)
(...) kiedy rodzisz dziecko z własnego ciała, dzielisz się z nim życiem, dajesz mu życie. Przede wszystkim pierwszemu dziecku, pierworodnemu. Twoje życie nie należy odtąd w całości do ciebie, jest jakby wspólne z dzieckiem. Dlatego my właściwie nie umieramy całkowicie, po prostu przekazujemy nasze życie, ono przez chwilę było w nas, a teraz podaliśmy je dalej. Ja jestem tylko skorupą, co sam widzisz, którą opuściła moja córka. Nie ma znaczenia, co stanie się ze mną. Nie ma znaczenia, co dzieje się ze starymi ludźmi. (...) Jest rzeczą przerażającą być na granicy odejścia. Nawet jeśli się jej dotyka tylko czubkami palców. Nikt nie chce odchodzić.
/J.M. Coetzee, "Wiek żelaza"/

Mama...
Zawsze się zastanawiam, kto robił to zdjęcie, do kogo się tak uśmiecha zalotnie...

Teraz mnie potrzebuje. Walczę z tym w sobie. Lata chłodu i milczenia zrobiły swoje, od nowa muszę się uczyć miłości do niej. Trudnej, o wiele trudniejszej niż ta, którą miała kiedyś - bezwarunkową miłość dziecka zapatrzonego w rodzica, pierwszy autorytet. Kiedy w późniejszym wieku kończy się czas idealizowania i  zachwyt dziecka gaśnie, a jego miejsce zastępuje żal, czasem nie ma powrotu.

piątek, 9 listopada 2012

Postój


Jechałam pociągiem i w Rawiczu okazało się, że będziemy mieć ok. 20-minutowy postój.
- Jakiś samobójca rzucił się pod pociąg, trzeba czekać – oznajmił konduktor, zaglądając do każdego przedziału, a z chętnymi dzieląc się dalszymi szczegółami opowieści.
- Fuck! Co za palant, jeśli przeżył, niech go dobiją – fuknęła młoda dziewczyna w moim przedziale. – Który dziś jest? Siódmy? Może miał szczęście, może zginął.
Wzięła torebkę i wyszła na korytarz.
- Ciekawe, czy będzie coś widać – powiedziała podniecona, kiedy wróciła do przedziału tuż przed odjazdem.
Po 20 minutach pociąg w istocie ruszył.
Starsze panie z przedziału obok wypatrywały śladów, stojąc na korytarzu obok konduktora. Moja sąsiadka wykręcała głowę na obie strony pociągu, próbując coś dojrzeć z środka. „Czarne worki”, „zbierają”, „tyle ludzi”, „policja”, „170 na godzinę” – dobiegały głosy z korytarza.
- Mój Boże, jak już ktoś popełnia samobójstwo, powinien to robić tak, żeby u innych nie wywołać traumy – odezwała się pani siedząca w środku.
Tak. Niech nam się nie narzucają ze swoimi depresjami, problemami nie do rozwiązania, życiowym tchórzostwem, biedą, swoim powszednim bólem, który staje się nie do zniesienia. Ze swoim niemym krzykiem anonimowości, bo wszystko, co będziemy o nich wiedzieć teraz, to to, że rzucili się pod pociąg i innym zrobili źle. Wśród nich zapewne więcej jest mężczyzn niż kobiet, te ostatnie wybierają bardziej dyskretne metody: przedawkowanie tabletek, podcięcie żył. Desperaci rzucają się pod pociąg, spadają z kościelnych wież, z mostów, z wieżowców. To, że obok nas czai się ich depresja, lęk i nieporadność jest dla niektórych nie do zniesienia, włazi w ich prywatność i kruche poczucie szczęścia, zaburza poukładaną codzienność. Bo oto okazuje się, że człowiek jest słaby i że czasem jedynym wyjściem jest wybór nieodwracalnego.
- Palant zepsuł mi dzień – burczy dziewczyna i wyciąga z torebki lakier do paznokci, żeby poprawić manicure.

wtorek, 6 listopada 2012

fistaszki!

Jeżeli nerwica ma polegać na tym, że człowiek pragnie dwóch, zupełnie sprzecznych ze sobą rzeczy naraz, to, owszem, w takim razie jestem wariatką! Wiem, że przez całe życie będę się miotała pomiędzy różnymi, wykluczającymi się nawzajem pragnieniami! /Sylvia Plath, "Szklany klosz"/

poniedziałek, 5 listopada 2012

trzaski nocne

Mój ojciec powoli zanikał, wiądł w oczach.
Przykucnięty pod wielkimi poduszkami, dziko nastroszony kępami siwych włosów, rozmawiał ze sobą półgłosem, pogrążony w jakieś zawiłe wewnętrzne afery. Zdawać się mogło, że osobowość jego rozpadła się na wiele pokłóconych i rozbieżnych jaźni, gdyż kłócił się ze sobą głośno, pertraktował usilnie i namiętnie, przekonywał i prosił, to znowu zdawał się przewodniczyć zgromadzeniu wielu interesantów, których usiłował z całym nakładem żarliwości i swady pogodzić. Ale za każdym razem te hałaśliwe zebrania, pełne gorących temperamentów, rozpryskiwały się przy końcu wśród klątw, złorzeczeń i obelg. (...)
Zauważyliśmy wówczas wszyscy, że ojciec zaczął z dnia na dzień maleć jak orzech, który zasycha wewnątrz łupiny.
Zanikowi temu nie towarzyszył bynajmniej upadek sił. Przeciwnie, stan jego zdrowia, humor, ruchliwość zdawały się poprawiać.
Często śmiał się teraz głośno i szczebiotliwie, zanosił się wprost od śmiechu, albo też pukał w łóżko i odpowiadał sobie "proszę" w różnych tonacjach, wspinał się na szafę i przykucnięty pod sufitem porządkował coś w starych gratach, pełnych rdzy i kurzu.
/Bruno Schulz, "Sklepy cynamonowe" - "Nawiedzenie"/

1937, Manekiny krawca
Uwielbiam prozę Schulza. Jego grafiki również. Myślę, że, jak na ten talent, jest mimo wszystko niedoceniony albo doceniony niedostatecznie. Od dawna marzy mi się podróż do Drohobycza i do Truskawca, gdzie mieszkał i gdzie się leczył. Jako człowiek był ponoć zakompleksiony, niepozorny, nieśmiały, zamknięty w sobie. Introwertyzm był u niego oznaką wielkiej wyobraźni, której dał, na szczęście, upust w "Sklepach cynamonowych", "Sanatorium pod Klepsydrą", "Xiędze bałwochwalczej", freskach czy ilustracjach do "Ferdydurke" - tylko tyle po sobie zostawił. Jeszcze przekład "Procesu" Kafki.

W przyszłym tygodniu we Wrocławiu będzie Festiwal im. Brunona Schulza. Został zaplanowany z rozmachem, na pięć dni, które wypełnią panele dyskusyjne, wykłady, wernisaże, koncerty, zajęcia dla licealistów, konferencja naukowa. Wśród gości Gross, Flaszen, Gebert, Andruchowycz, Mikołejko, Bielik-Robson, Varga, Huelle, Śpiewak, Tuszyńska, Nowicki... W programie dyskusje nie tylko nad twórczością Schulza, ale i o stosunkach polsko-ukraińskich, żydostwie, życiu literackim Żydów. Imponujące. Skąd na to pieniądze - nie wiem. Ponoć od Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Tak czy inaczej - cieszę się. Bo jeszcze przed kryzysem trochę strawy duchowej mnie znieczuli.

1934, Bruno Schulz uczy rysunku w gimnazjum w Drohobyczu

poniedziałek, 29 października 2012

moment anioła

Potrzebowałam wtedy miękkości. Moje dłonie mimowolnie wędrowały do pluszowych zasłon w kinach i restauracjach, tęskniły do niemożliwych szenili i welwetów, wygłaskiwały do wyłysienia sztruksowe spodnie, miętosiły spraną jedwabną apaszkę. Łaknęłam miękkości łagodnego, wiosennego powietrza, słońca, piasku, prawdziwej kawy, pachnącego mydła. Bolały mnie kości od spania na stole, a szorstki golf mojego swetra zostawiał na skórze szyi czerwoną obręcz.
/Olga Tokarczuk, Gra na wielu bębenkach/

Antycypuję listopad :) Będą dobre aukcje dla hospicjum :)


środa, 24 października 2012

no satisfaction


Lubię. Bardzo.

Oto 10 zasad lepszego pisania autorstwa Zadie Smith:
1. Kiedy jeszcze jesteś dzieckiem, pamiętaj o czytaniu wielu książek. Spędzaj więcej czasu na robieniu tego niż czegokolwiek innego.
2. Kiedy dorośniesz, spróbuj czytać swoje teksty tak, jakby czytał je ktoś obcy albo jeszcze lepiej – wróg.
3. Nie idealizuj swojego „powołania”. Można albo pisać dobre zdania, albo nie można. Nie ma żadnego „pisarskiego stylu życia”. Liczy się tylko to, co pozostawisz na kartce.
4. Unikaj swoich słabości, ale nie wmawiaj przy tym sobie, że rzeczy, których nie możesz zrobić, nie są warte zrobienia. Nie maskuj zwątpienia w siebie pogardą.
5. Zostaw przyzwoity odstęp czasu pomiędzy pisaniem czegoś a redagowaniem.
6. Unikaj klik, grup i paczek. Obecność tłumu nie uczyni twojego pisania ani trochę lepszym niż jest.
7. Pracuj na komputerze, który jest odłączony od Internetu.
8. Chroń przestrzeń, w której piszesz, i czas, jaki na pisanie poświęcasz. Trzymaj każdego z daleka od tego, nawet ludzi, którzy są najważniejsi dla ciebie.
9. Nie myl nagród z osiągnięciami.
10. Mów prawdę, w jakikolwiek zawoalowany sposób byś chciał – ale rób to. Pogódź się z dożywotnim smutkiem, że nigdy nie będziesz usatysfakcjonowany.

poniedziałek, 22 października 2012

Dzień dobry, Albert


"Nous nous trompons toujours deux fois sur ceux que nous aimons: d'abord à leur avantage, puis à leur désavantage."

"We always deceive ourselves twice about the people we love — first to their advantage, then to their disadvantage."

Albert Camus, La mort heureuse/A Happy Death

środa, 3 października 2012

Rushdie

Ja sam należę do pokolenia, które ukuło pojęcie wielokulturowości, i uważam je za dobry pomysł. Dziś każde duże miasto na świecie w istocie jest wielokulturowe, nie tylko Nowy Jork, gdzie nawet taksówkarze mówią setką języków, ale także mój rodzinny Bombaj.
Ale pułapką wielokulturowości jest ten niedostrzegany od razu moment przejścia w kulturowy relatywizm, który głosi: jeśli ich kultura dopuszcza obrzezanie dziewczynek, niech to robią; jeśli przyzwala na zabójstwa z powodu niepodzielania ich światopoglądu - trudno, niech zabijają.
Pytanie brzmi, czy istnieje coś takiego jak uniwersalne zasady. To trzeba znów pilnie ustalić. Gdy krótko po traumie II wojny uchwalano Deklarację Praw Człowieka, zgadzano się, że jest to zbiór praw powszechnych. Dziś można nierzadko usłyszeć, także na Zachodzie, że to przejaw imperialnej pychy, że narzucanie własnych wartości reszcie świata jest niemoralne. Cios takim argumentom zadała arabska wiosna. Ludzie, którzy wyszli na ulice w Tunezji, Egipcie, Libii i Syrii, dowiedli, że pragną tych samych swobód co my, choć my lubimy usprawiedliwiać naszą zgodę na status quo poglądem, że przecież "oni" nie są gotowi na prawdziwą wolność i demokrację.
Myślę, że społeczeństwo, w którym nie można bezkarnie powiedzieć do oponenta: uważam twoje poglądy za potworne, szybko zmienia się w tyranię. (...)
/Salman Rushdie w wywiadzie z Łukaszem Grzymisławskim/

poniedziałek, 1 października 2012

Zmierzch Imperium


Udało mi się zobaczyć wystawę zdjęć Ryszarda Kapuścińskiego z Rosji „Zmierzch Imperium”, która była prezentowana we wrześniu w Muzeum Narodowym we Wrocławiu. To zaledwie kilkadziesiąt obrazów, może 40, z pokaźnego zbioru reportera, który liczy ponoć ok. 10 tysięcy zdjęć. Wybrane na wystawę miały być spójną całością i pokazywać Rosję oczami kogoś, kto patrzy na kraj i ludzi nie jak turysta, ale jak dziennikarz, obserwator, tłumacz z kultury na kulturę (takim mianem określał siebie samego Kapuściński). A jednak trudno nie oprzeć się wrażeniu, że wystawa nie do końca jest spójna, że tę spójność należy jej nadać w procesie odczytywania.


Zaczyna się od kilkunastu zdjęć z demonstracji w Moskwie. Jest to dokumentacja fotograficzna z Puczu Janajewa, początków demokracji. Nawet jeśli na zdjęciach tłumów widać duchownych prawosławnych, zakutane w ciepłe futra starsze kobiety, bogatych mieszczan, jak i młodych ludzi, to w istocie spojrzenie Kapuścińskiego jest typowo dziennikarskie, raczej rejestrujące zdarzenia niż przyglądające się konkretnym ludziom. Są też, oczywiście, piękne wyjątki :)


Inne zdjęcia pokazują południowe rubieże Związku Radzieckiego: Gruzję (jedno czy dwa zdjęcia z Tbilisi) i Azerbejdżan (góry, chaty, pojedynczy ludzie). Jeszcze inną część wystawy stanowią zdjęcia rodzinnej wioski Kapuścińskiego, Pińska. I kilka zdjęć o niezidentyfikowanej topografii „gdzieś w Rosji” – głównie zdjęcia rozwalających się chałup i cmentarzy.


W opisie wystawy czytamy o „eseju fotograficznym” i „dopełnieniu reportaży z Rosji”. Pierwsze z tych określeń robi w ostatnim czasie ogromną furorę, zapewne jest to poniekąd efekt popularności wznowionej nie tak dawno książki Susan Sontag „O fotografii”. Trudno mi się nie odnieść do zasadności tej nazwy. Czym zatem byłby esej fotograficzny? Esej jako forma pisarska jest swego rodzaju popisem erudycji autora, który, korzystając z rozległej wiedzy na dany temat, rozwija jakąś tezę w tekście raczej uporządkowanym w argumenty, intelektualnym, bogatym w źródła, a jednocześnie subiektywnym i refleksyjnym. Czy byłby zatem esej fotograficzny? Indywidualnym spojrzeniem, obrazem skonstruowanym tak, żeby układał się w narrację do zapełnienia treścią dzięki wiedzy modelowego odbiorcy? Spojrzeniem fotografa nacechowanym przyjętą perspektywą – np. ideologiczną? Chyba tak.


Czym byłaby zatem w tym kontekście wystawa zdjęć Ryszarda Kapuścińskiego? Obrazem Rosji, która budzi się do wolności w miastach, natomiast na prowincji pozostającym niezmiennie tym samym biednym krajem, gdzie różnice społeczne między biednymi a bogatymi są niewyobrażalne. Dlatego demonstracje obserwowane przez Kapuścińskiego w Moskwie czy Petersburgu zdają się nie mieć wpływu na to, co dzieje się choćby w Pińsku czy w innych zapomnianych zakątkach Imperium, które możemy zobaczyć na zdjęciach mistrza reportażu.

poniedziałek, 3 września 2012

silence



‎"This tremendous world I have inside of me. How to free myself, and this world, without tearing myself to pieces. And rather tear myself to a thousand pieces than be buried with this world within me."
— Franz Kafka