poniedziałek, 5 listopada 2012

trzaski nocne

Mój ojciec powoli zanikał, wiądł w oczach.
Przykucnięty pod wielkimi poduszkami, dziko nastroszony kępami siwych włosów, rozmawiał ze sobą półgłosem, pogrążony w jakieś zawiłe wewnętrzne afery. Zdawać się mogło, że osobowość jego rozpadła się na wiele pokłóconych i rozbieżnych jaźni, gdyż kłócił się ze sobą głośno, pertraktował usilnie i namiętnie, przekonywał i prosił, to znowu zdawał się przewodniczyć zgromadzeniu wielu interesantów, których usiłował z całym nakładem żarliwości i swady pogodzić. Ale za każdym razem te hałaśliwe zebrania, pełne gorących temperamentów, rozpryskiwały się przy końcu wśród klątw, złorzeczeń i obelg. (...)
Zauważyliśmy wówczas wszyscy, że ojciec zaczął z dnia na dzień maleć jak orzech, który zasycha wewnątrz łupiny.
Zanikowi temu nie towarzyszył bynajmniej upadek sił. Przeciwnie, stan jego zdrowia, humor, ruchliwość zdawały się poprawiać.
Często śmiał się teraz głośno i szczebiotliwie, zanosił się wprost od śmiechu, albo też pukał w łóżko i odpowiadał sobie "proszę" w różnych tonacjach, wspinał się na szafę i przykucnięty pod sufitem porządkował coś w starych gratach, pełnych rdzy i kurzu.
/Bruno Schulz, "Sklepy cynamonowe" - "Nawiedzenie"/

1937, Manekiny krawca
Uwielbiam prozę Schulza. Jego grafiki również. Myślę, że, jak na ten talent, jest mimo wszystko niedoceniony albo doceniony niedostatecznie. Od dawna marzy mi się podróż do Drohobycza i do Truskawca, gdzie mieszkał i gdzie się leczył. Jako człowiek był ponoć zakompleksiony, niepozorny, nieśmiały, zamknięty w sobie. Introwertyzm był u niego oznaką wielkiej wyobraźni, której dał, na szczęście, upust w "Sklepach cynamonowych", "Sanatorium pod Klepsydrą", "Xiędze bałwochwalczej", freskach czy ilustracjach do "Ferdydurke" - tylko tyle po sobie zostawił. Jeszcze przekład "Procesu" Kafki.

W przyszłym tygodniu we Wrocławiu będzie Festiwal im. Brunona Schulza. Został zaplanowany z rozmachem, na pięć dni, które wypełnią panele dyskusyjne, wykłady, wernisaże, koncerty, zajęcia dla licealistów, konferencja naukowa. Wśród gości Gross, Flaszen, Gebert, Andruchowycz, Mikołejko, Bielik-Robson, Varga, Huelle, Śpiewak, Tuszyńska, Nowicki... W programie dyskusje nie tylko nad twórczością Schulza, ale i o stosunkach polsko-ukraińskich, żydostwie, życiu literackim Żydów. Imponujące. Skąd na to pieniądze - nie wiem. Ponoć od Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Tak czy inaczej - cieszę się. Bo jeszcze przed kryzysem trochę strawy duchowej mnie znieczuli.

1934, Bruno Schulz uczy rysunku w gimnazjum w Drohobyczu

2 komentarze:

  1. Dziadkowie moi z Drohobycza i Truskawca przyjechali, wujka i dziadka Schulz uczył w gimnazjum, a mi się też marzy podróż.
    Monika, czasem nie rozumiem skąd to nasze wspólne lubienie tylu rzeczy, dziwne...
    Ściskam.
    KasiaO

    OdpowiedzUsuń
  2. No no... trochę mnie zatkało, ale wiesz, to rzeczywiście dziwne... A z wujkiem i dziadkiem - zazdroszczę :)

    OdpowiedzUsuń