Jechałam pociągiem i w Rawiczu okazało się, że będziemy mieć
ok. 20-minutowy postój.
- Jakiś samobójca rzucił się pod pociąg, trzeba czekać –
oznajmił konduktor, zaglądając do każdego przedziału, a z chętnymi dzieląc się
dalszymi szczegółami opowieści.
- Fuck! Co za palant, jeśli przeżył, niech go dobiją –
fuknęła młoda dziewczyna w moim przedziale. – Który dziś jest? Siódmy? Może
miał szczęście, może zginął.
Wzięła torebkę i wyszła na korytarz.
- Ciekawe, czy będzie coś widać – powiedziała podniecona,
kiedy wróciła do przedziału tuż przed odjazdem.
Po 20 minutach pociąg w istocie ruszył.
Starsze panie z przedziału obok wypatrywały śladów, stojąc
na korytarzu obok konduktora. Moja sąsiadka wykręcała głowę na obie strony
pociągu, próbując coś dojrzeć z środka. „Czarne worki”, „zbierają”, „tyle
ludzi”, „policja”, „170 na godzinę” – dobiegały głosy z korytarza.
- Mój Boże, jak już ktoś popełnia samobójstwo, powinien to
robić tak, żeby u innych nie wywołać traumy – odezwała się pani siedząca w
środku.
Tak. Niech nam się nie narzucają ze swoimi depresjami, problemami
nie do rozwiązania, życiowym tchórzostwem, biedą, swoim powszednim bólem, który
staje się nie do zniesienia. Ze swoim niemym krzykiem anonimowości, bo
wszystko, co będziemy o nich wiedzieć teraz, to to, że rzucili się pod pociąg i
innym zrobili źle. Wśród nich zapewne więcej jest mężczyzn niż kobiet, te
ostatnie wybierają bardziej dyskretne metody: przedawkowanie tabletek,
podcięcie żył. Desperaci rzucają się pod pociąg, spadają z kościelnych wież, z
mostów, z wieżowców. To, że obok nas czai się ich depresja, lęk i nieporadność
jest dla niektórych nie do zniesienia, włazi w ich prywatność i kruche poczucie
szczęścia, zaburza poukładaną codzienność. Bo oto okazuje się, że człowiek jest
słaby i że czasem jedynym wyjściem jest wybór nieodwracalnego.
- Palant zepsuł mi dzień – burczy dziewczyna i wyciąga z
torebki lakier do paznokci, żeby poprawić manicure.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz