„Jezus Maria
Peszek” to dla mnie płyta roku, bezsprzecznie. Nie umywa się do niej żadna inna
z kupionych w tym roku nowości lub tych tylko przesłuchanych, żadna z tych,
których słuchałam i słuchałam godzinami jak zaczarowana (jak np. TheXX). Jest
to również zdecydowanie najlepszy krążek Peszek, dwa poprzednie były raczej
przymiarką do tego, co udało się jej wypracować zarówno na poziomie tekstów,
jak i muzycznie.
„Śmieciowa
królowa” śpiewa w głównej mierze o sobie, ale nie jest to żaden zarzut, skoro
autobiografizm jest od wiek wieków jednym z najlepszych tworzyw wypowiedzi
artystycznej. Jest tylko jedno „ale” - o osobistym charakterze tych piosenek
dowiedzieliśmy się z udzielanych tygodnikom opinii wywiadów wprowadzających
obszerne didaskalia, z których każdy był „ekskluzywny”, a każdy następny coraz bardziej
wprowadzał odbiorców w zażenowanie. Niektórzy zaczęli się śmiać z artystki, zakładając
w internecie grupy w stylu „cierpię jak Maria Peszek w Bangkoku”. W pewnym
momencie uznałam, że te wszystkie wywiady są niepotrzebne, chociaż zapewne
miały mieć głównie efekt marketingowy, bo muzyka i tak obroniłaby się sama.
Ekshibicjonizm (i narcyzm) jest jednak również cechą szczególną artystów, więc
wybaczalną, tym bardziej, że promowany tu w ten sposób produkt jest świetny.
Powalają
zwłaszcza teksty Peszek, w których czasami pobrzmiewają jeszcze zbyt łatwe
metafory, ale te są mimo wszystko wyjątkiem, jeśli wziąć pod uwagę całość
naprawdę przyzwoitego języka poetyckiego. Wiersze „śmieciowej królowej” są
gęste i duszne, mówią nie tylko o stanach depresyjnych (zbankrutował mi dzisiaj cały świat; ej tu jestem na dnie; tak mi
dzisiaj bardzo źle) i myślach samobójczych (wiem, jak umrę i z kim) czy epizodach manii następujących po
depresyjnych (teraz będę już szczęśliwa;
padam padam jak to dobrze, że cię mam), ale przede wszystkim o osobistych
wyborach (nie chcę być matką),
niezgodzie na jedyny słuszny model patriotyzmu (nie chciej Polsko mojej krwi; boli mnie Polska, wisi mi krzyż), odrzuceniu
wiary (pan nie jest moim pasterzem i niczego
mi nie brak). Nawet w piosenkach, które z pozoru są pozytywne („Padam”, „Wyścigówka”)
jest w podtekście jakiś niepokój, świadomość kruchości stanu szczęścia.
Autoportret
Peszek znajdziemy w pierwszej, promowanej teraz piosence, „Ludzie psy” - w
jednej zwrotce jest tu więcej udanych metafor niż w niejednej całej płycie
polskich „artystów”:
Ja niedobro narodowe
ja pod skórą drzazga
samo mięso duszy
ja
porno, ja miazga
ja czarny kot, ja wściekły pies,
ja chwast i ja blizna
i ja niechcianych słów
jedyna ojczyzna
dla was drapię strupy myśli
dla was w supły wiążę słowa
dla was śpiewam pieśni z pleśni
śmieciowa królowa
Do tego wszystkiego
muzycznie jest naprawdę bardzo ciekawie.
Chapeaux
bas!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz