wtorek, 20 maja 2014

Susan :)

W eseju o podróży do Wietnamu piszesz o różnicy między kulturą wstydu i kulturą winy.
Te dwie rzeczy mają pewną część wspólną - można się wstydzić tego, że nie spełniło się jakichś oczekiwań. Lecz ludzie czują się winni tego, że zachorowali. Ja sama lubię mieć poczucie, że jestem za coś odpowiedzialna. Ilekroć w moim życiu osobistym panuje bajzel (...) zawsze wolę wziąć odpowiedzialność na siebie, zamiast mówić, że to wina drugiej strony. Nie znoszę postrzegać siebie jako ofiary. Wolałabym już stwierdzić: no proszę, postanowiłam związać się z osobą, która okazała się zwykłą suką. To był mój wybór, a ja nie lubię zwalać winy na innych, bo znacznie łatwiej zmienić siebie niż kogo innego. A więc nie jest tak, że unikam odpowiedzialności, tylko moim zdaniem, kiedy zapadasz na jakąś poważną chorobę, to tak, jakbyś wpadł pod samochód - nie wydaje mi się, żeby sens miało rozważanie, przez co zachorowałeś. Sensowne jest natomiast zachowywanie rozsądku, na ile to możliwe, i szukanie właściwej terapii, a także podtrzymywanie w sobie ochoty do życia. Bez wątpienia, jeśli nie chcesz żyć, możesz stać się współodpowiedzialny za chorobę.
Hiob nie czuł winy - był uparty i przepełniony gniewem.
Ja byłam niezwykle uparta. Nie przepełniał mnie jednak gniew, bo nie było nikogo, na kogo mogłabym się gniewać. Nie można być wściekłym na naturę albo na biologię. Wszyscy umrzemy - to fakt, z którym bardzo trudno się pogodzić - i wszyscy doświadczamy procesu umierania. Wydaje się, że w ciele - a właściwie w głowie - tkwi zamknięta jakaś osoba. Jej fizjologiczna maszyneria wystarczy na siedemdziesiąt, góra osiemdziesiąt kilka lat przyzwoitego funkcjonowania. W pewnym momencie zaczyna się rozpadać i przez połowę życia, jeśli nie więcej, człowiek przygląda się własnej dezintegracji. I nie może temu w żaden sposób przeciwdziałać. Jest uwięziony w środku, a gdy mechanizm ostatecznie wysiada - umiera. Każdy człowiek doświadcza samego siebie w taki sposób. (...)
A jak odniesiesz się do filozoficznych i quasi-mistycznych prób pogodzenia tej dychotomii? Do tej pory mówiłaś o niej przez pryzmat doświadczenia i zdrowego rozsądku.
Myślę, że nie sposób nie odczuwać siebie jako istoty, która jest gdzieś uwięziona. Takie jest właśnie pochodzenie dualizmów - platońskiego, kartezjańskiego i wszystkich innych. Choć wiemy, że takie przekonanie nie daje się obronić na gruncie analizy naukowej, nie można być w pełni zmysłów i zarazem nie mieć poczucia, że własne "ja" przebywa w ciele. Można oczywiście próbować pogodzić się ze śmiercią i na starość zacząć zajmować się rzeczami, na które funkcjonowanie ciała nie ma znacznego wpływu, ale ciało przestaje być atrakcyjne dla innych i nie działa w satysfakcjonujący sposób, bo robi się kruche i podniszczone.
Tradycyjna ścieżka ludzkiego życia wygląda tak, że w pierwszej jego części człowiek zajmuje się raczej aktywnościami wymagającymi sprawności fizycznej, w drugiej zaś - umysłowej. Trzeba jednak pamiętać, że takie życie jest dziś niemal niemożliwe, a na pewno nie wspiera go społeczeństwo. Warto też dodać, że większość naszych przekonań o tym, co możemy robić w danym wieku i co wiek oznacza, jest całkowicie arbitralnych - równie arbitralnych jak stereotypy płciowe. Sądzę, że przeciwstawienie młodego staremu i męskiego kobiecemu to dwa stereotypy, które więżą ludzi bodaj w największym stopniu. Wartości kojarzone z młodością oraz męskością uznaje się za ludzkie normy, wszystko pozostałe zaś jest mniej ważne bądź gorsze. Starzy ludzie mają wielkie poczucie niższości. Wstydzą się starości.
/Myśl to forma odczuwania, Susan Sontag w rozmowie z Jonathanem Cottem/

piątek, 16 maja 2014

dobro jest niestopniowalne

W świecie, w którym zło jest wszechobecne, widać wyraźnie ile jest możliwości czynienia dobra. Okazuje się, że dobrego wyboru – niestety podobnie jak złego – można dokonać w prozaicznych sytuacjach życiowych, codziennie. W sklepie, w knajpie, w pracy, szkole, w autobusie i na spacerze z psem. W miejscach i momentach, które tylko z pozoru wydają się błahe i moralnie nieistotne. To, że takimi nie są, często okazuje się później. Na przykład kiedy analizuje się własną biografię.

niedziela, 11 maja 2014

motherism

Monika Tutak-Goll, "Jazda po matkach"
Lubimy osądzać: że matki są leniwe, roszczeniowe, rozlazłe kury, a dzieci to dla nich alibi.

Najpierw zapytała, co ze mną będzie. A co ma być? No wiesz, co potem? Potem wrócę do pracy. Albo mnie przyjmą, albo zwolnią, zobaczymy, dla mnie ważne jest to, co teraz. A teraz chcę być z dziećmi.
Znajoma pytała z troski, nie trzeba mieć jej tego za złe. Byłam dwa lata na urlopie wychowawczym, w drugiej ciąży, w planach - urlop macierzyński. Pytań, które każą się tłumaczyć, nie znosiłam najbardziej: "Kiedy wracasz do pracy?", "Co dalej?", "Szukasz już niani?", "Chyba czas wziąć się do roboty", "Ja bym zwariowała, gdybym miała tyle ciągnąć wychowawczy", "Odbiło ci?", "Taka z ciebie feministka, a z dziećmi siedzisz już trzeci rok".
"Siedzisz" - nieważne, że dorabiasz, łapiesz zlecenia, piszesz, kiedy cały dom już śpi. Nie masz etatu, nie wychodzisz z domu na osiem godzin, to "siedzisz". I nie robisz nic.
Osądzać i porównywać - to lubimy. Że matki są leniwe, rozlazłe kury, a "dzieci to dla nich zwykłe alibi". Roszczeniowe, a już "te wózkowe to najgorszy gatunek matki". Wygodne, ustawiły się, nie muszą pracować. "Święte krowy".
Aric Sigman, brytyjski psycholog, zauważył, że pojawił się nowy rodzaj uprzedzenia - "motherism". Coś jakby matczyzm. Dyskryminacja matek niepracujących albo zbyt długo przebywających na urlopach wychowawczych. Bo powinny sobie radzić, lekko godzić wychowanie dziecka z pracą, dom nie może im przeszkadzać w karierze. To one mają się dostosować do rynku pracy, nikt tu na nie nie będzie czekał z etatem. Wracaj szybko, bo wypadniesz z gry. Zresztą, jak wrócisz krótko po porodzie, to i tak cię podsumują: że wredna, od razu zostawiła dziecko. Za szybko też nie można. Cokolwiek zrobisz, i tak się tłumaczysz. Matka musi.
Poszłyśmy z tą znajomą na Kongres Kobiet w 2012 roku. Feministyczna impreza, tyle kobiet sukcesu. A mnie coś uwiera, gryzie. I czuję się nieadekwatnie, nie na miejscu. Bo słucham o przedsiębiorczości, że trzeba wziąć sprawy w swoje ręce, że damy radę, takie jesteśmy "superwoman na rynku pracy". Musimy mieć tylko żłobki, przedszkola, po macierzyńskim uśmiechamy się do pracodawcy, wciskamy się w marynarki - i cudownie, i do przodu. A ja kolejny rok na wychowawczym; jedno dziecko ma pięć lat, drugie już dwa. I myślę: czy są na sali samotne matki, które ledwo wiążą koniec z końcem? Czy są matki niepełnosprawnych dzieci, na których barki państwo zrzuciło całą pracę opiekuńczą? Czy są może kobiety, które nie mogą wrócić do pracy, bo w żłobku nie ma miejsc, a nie opłaca im się, by pracować na opiekunkę? A może są kobiety, które chcą po prostu być z dziećmi, zwyczajnie, bo czują taką potrzebę. Bo wolą wychowywać dzieci, budować z nimi więź, niż przekazywać je pod opiekę obcym? Nie wszystkie możemy i chcemy być superwoman. Nie wszystkie będziemy aktywne i przedsiębiorcze. Zróbmy miejsce dla wszystkich.
Agnieszka Graff powiedziała na tym kongresie: „Od lat słowo » przedsiębiorczość «służy w Polsce piętnowaniu ludzi biednych jako nieudaczników. Kobietom, a zwłaszcza matkom, jakoś szczególnie łatwo przypina się łatkę » roszczeniowych «”.
Agnieszka Graff, jedna z pierwszych, które publicznie przyznawały, że są feministkami, jedna z pierwszych, które walczyły o prawo do aborcji, staje w obronie matek. I domaga się szacunku dla ich pragnienia bycia z dziećmi. Pewna koleżanka ze środowiska powiedziała, że "Graff odbiło od macierzyństwa". Graff odpowiada: "Trudno walczyć jednocześnie o to, by być matką, i o to, by matką nie być. To się słabo rymuje. Ale dajmy kobietom prawo do wyboru".
W dzisiejszej rozmowie Agnieszka Graff tłumaczy: "Pragnienie dziecka to nie jest uczucie antyfeministyczne. Czas zająć się macierzyństwem". I przyznaje: "Temat macierzyństwa przegapiłyśmy". Została matką, dyskryminację odczuła na własnej skórze. I jeszcze usłyszała, że jej odbiło. Ja też to słyszałam. Może i ty to usłyszysz. Może nawet od koleżanki?
/”Wysokie Obcasy” 10 maja 2014/

Wysokie! Dzięki za ten wstępniak :) i za wywiad z Agnieszką Graff również :) To wszystko i moje myśli.

Doświadczenie opieki nad małym człowiekiem, ale też starym człowiekiem, schorowanym, doświadczenie totalnej zależności drugiej osoby, którą kochasz, to koniec indywidualizmu. Jednak to nie znaczy, że jedyną opcją jest powrót do konserwatyzmu. A tradycyjna opowieść jest taka: skoro się kimś opiekujesz i to sprawia, że nie jesteś samodzielnym bytem rynkowym, to ktoś musi się tobą zaopiekować. Kim ten ktoś ma być? Oczywiście twardzielem, mężczyzną, biskupem. Ja dlatego tak ostro stawiam sprawę z Kongresem Kobiet. Rolą feminizmu nie może być wytwarzanie siły roboczej dla kapitalizmu. Ten model - dyspozycyjności, samodzielności, kreatywności - według mnie się kończy. A pragnienie dziecka to nie jest uczucie antyfeministyczne. (...)
Jeśli masz dziecko, jesteś rozlazłą kwoką, jak nie masz, jesteś zimną suką, jak pracujesz, robisz krzywdę rodzinie, jak nie pracujesz, jesteś darmozjadem. Te stereotypy i sprzeczne oczekiwania siedzą w naszych głowach i powodują rozdarcie. Też je przeżywam. Jeżeli jesteś kobietą, która coś osiągnęła, czytasz, piszesz, zaczyna nie starczać ci doby. Dziecko jest zachłanne, wysysa energię, ale to jest wielka frajda, zmysłowa i emocjonalna. Pod koniec dnia miałam czasem poczucie, że ręce mi się trzęsą, nogi uginają od zmęczenia, ale koniecznie chcę przeczytać tę książkę. Przez to, że spędzam wiele godzin z dzieckiem, nie przestaję chcieć czytać i się rozwijać. Tylko brakuje mi doby. Nie wyrabiam się ze zobowiązaniami towarzyskimi, zawodowymi, społecznymi, życia jest za mało dla kobiety, która próbuje łączyć te dwa światy.
/Agnieszka Graff/