Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rosja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rosja. Pokaż wszystkie posty

środa, 28 listopada 2012

szeptem

Dostałam kiedyś tomik wierszy Jesienina od mojej koleżanki Anki S., która była zdecydowaną rusofilką i nienawidziła Ameryki. Anki zapędów nikt chyba w liceum nie rozumiał i traktował jej zainteresowania jako sympatyczne dziwactwa, a ona po prostu była od nas wszystkich bardziej inteligentna i oczytana. Dostałam też od niej książkę "Mózg Lenina", rodzaj fantastyki naukowej, z dedykacją od "czekistki" Anki. Ciekawe, jakie ma teraz poglądy, Anka zamyślona, roześmiana, Anka o włosach kręconych, o głosie ciepłym. Jesienin jest od niej :)

Sergiusz Jesienin, ***

Usiądź przy mnie blisko, miła,
Spójrz mi w oczy aż do głębi,
By w twych oczach się odbiła
Zamieć co się we mnie kłębi.

Ten złocisty wdzięk jesieni,
Twoich włosów przędza lniana
Przyszły nagle jak zbawienie
Dla nicponia i Cygana.

Zostawiłem moje strony,
Gdzie śpią lasy, kwitną krzaki...
Miejską sławą usidlony
Chciałem pędzić dni hulaki.

Chciałem w sercu swym zagłuszyć
Szmery sadu, wiatr nad stepem,
Gdzie przy wtórze bzykań muszych
Wyrastałem na poetę.

A tam teraz także jesień,
Klony zaglądają w okna,
Sęki łap nurzają w strzesze -
Chcą znajomych starych spotkać.

Nie ma ich już między swemi,
Tylko miesiąc przy jaworach
Znaczy piędź cmentarnej ziemi,
Gdzie i nam niedługo pora.

Gdzie i nam po snach i trwogach
Przyjdzie spocząć u pni krzywych.
Każda ryta wichrem droga
Tylko radość leje  w żywych.

Usiądź przy mnie blisko, miła,
Spójrz mi w oczy aż do głebi,
By w twych oczach się odbiła
Zamieć co się we mnie kłębi.
1923

wtorek, 9 października 2012

Łajka


Źródło


Zbigniew Herbert, Naprzód pies

Więc naprzód pójdzie dobry pies
a potem świnia albo osioł
wśród czarnych traw wydepczą ścieżkę
a po niej przemknie pierwszy człowiek
który żelazną ręką zdusi
na szklanym czole kroplę strachu

więc naprzód pies poczciwy kundel
który nas nigdy nie opuścił
latarnie ziemskie śniąc i kości
w swej wirującej budzie uśnie
zakipi - wyschnie ciepła krew

a my za psem za drugim psem
który prowadzi nas na smyczy
my z białą laską astronautów
niezgrabnie potrącamy gwiazdy
nic nie widzimy nie słyszymy
bijemy pięścią w ciemny eter
na wszystkich falach jest skomlenie

wszystko co można w podróż wziąć
poprzez ciemnego świata zgorzel
imię człowieka zapach jabłka
orzeszek dźwięku ćwierć koloru

to trzeba wziąć ażeby wrócić
odnaleźć drogę jak najprędzej
kiedy prowadzi ślepy pies
na ziemię szczeka jak na księżyc

czwartek, 4 października 2012

niewesoło

Anna Achmatowa
Wszetecznice z nas i pijacy...
   
Wszetecznice z nas i pijacy,
Niewesoło czas tu spędzamy. 
A na ścianach kwiaty i ptaki 
Tęsknią za obłokami.


Czarną fajkę pociągasz smutnie, 
Dziwnie dymek wije się nad nią. 
Dziś włożyłam najwęższą suknię, 
Aby smuklej wyglądać i ładniej.


Okna są zabite na dobre: 
Czy tam mróz, czy burza, czy słota? 
Twoje oczy są tak podobne 
Do oczu ostrożnego kota.


O, jak serce moje zamiera!
Czyżby życie ze mnie uciekło? 
A tę, która tańczy teraz 
Niewątpliwie pochłonie piekło.


Edward Munch, Taniec życia

poniedziałek, 1 października 2012

Zmierzch Imperium


Udało mi się zobaczyć wystawę zdjęć Ryszarda Kapuścińskiego z Rosji „Zmierzch Imperium”, która była prezentowana we wrześniu w Muzeum Narodowym we Wrocławiu. To zaledwie kilkadziesiąt obrazów, może 40, z pokaźnego zbioru reportera, który liczy ponoć ok. 10 tysięcy zdjęć. Wybrane na wystawę miały być spójną całością i pokazywać Rosję oczami kogoś, kto patrzy na kraj i ludzi nie jak turysta, ale jak dziennikarz, obserwator, tłumacz z kultury na kulturę (takim mianem określał siebie samego Kapuściński). A jednak trudno nie oprzeć się wrażeniu, że wystawa nie do końca jest spójna, że tę spójność należy jej nadać w procesie odczytywania.


Zaczyna się od kilkunastu zdjęć z demonstracji w Moskwie. Jest to dokumentacja fotograficzna z Puczu Janajewa, początków demokracji. Nawet jeśli na zdjęciach tłumów widać duchownych prawosławnych, zakutane w ciepłe futra starsze kobiety, bogatych mieszczan, jak i młodych ludzi, to w istocie spojrzenie Kapuścińskiego jest typowo dziennikarskie, raczej rejestrujące zdarzenia niż przyglądające się konkretnym ludziom. Są też, oczywiście, piękne wyjątki :)


Inne zdjęcia pokazują południowe rubieże Związku Radzieckiego: Gruzję (jedno czy dwa zdjęcia z Tbilisi) i Azerbejdżan (góry, chaty, pojedynczy ludzie). Jeszcze inną część wystawy stanowią zdjęcia rodzinnej wioski Kapuścińskiego, Pińska. I kilka zdjęć o niezidentyfikowanej topografii „gdzieś w Rosji” – głównie zdjęcia rozwalających się chałup i cmentarzy.


W opisie wystawy czytamy o „eseju fotograficznym” i „dopełnieniu reportaży z Rosji”. Pierwsze z tych określeń robi w ostatnim czasie ogromną furorę, zapewne jest to poniekąd efekt popularności wznowionej nie tak dawno książki Susan Sontag „O fotografii”. Trudno mi się nie odnieść do zasadności tej nazwy. Czym zatem byłby esej fotograficzny? Esej jako forma pisarska jest swego rodzaju popisem erudycji autora, który, korzystając z rozległej wiedzy na dany temat, rozwija jakąś tezę w tekście raczej uporządkowanym w argumenty, intelektualnym, bogatym w źródła, a jednocześnie subiektywnym i refleksyjnym. Czy byłby zatem esej fotograficzny? Indywidualnym spojrzeniem, obrazem skonstruowanym tak, żeby układał się w narrację do zapełnienia treścią dzięki wiedzy modelowego odbiorcy? Spojrzeniem fotografa nacechowanym przyjętą perspektywą – np. ideologiczną? Chyba tak.


Czym byłaby zatem w tym kontekście wystawa zdjęć Ryszarda Kapuścińskiego? Obrazem Rosji, która budzi się do wolności w miastach, natomiast na prowincji pozostającym niezmiennie tym samym biednym krajem, gdzie różnice społeczne między biednymi a bogatymi są niewyobrażalne. Dlatego demonstracje obserwowane przez Kapuścińskiego w Moskwie czy Petersburgu zdają się nie mieć wpływu na to, co dzieje się choćby w Pińsku czy w innych zapomnianych zakątkach Imperium, które możemy zobaczyć na zdjęciach mistrza reportażu.

czwartek, 20 września 2012

Romans Arlekina

Josif Brodski, Świat widzialny

Mijają lata, burą ścianę pałacu przecina
pęknięcie. Ślepa szwaczka przetyka wreszcie koniec nici
przez złote uszko. Wychudzona Święta Rodzina
o milimetr przybliża się do egipskiej granicy.

Świat widzialny dostarcza codziennej rozrywki
większości żywych. Jasnym, choć postronnym
światłem zalane ulice. Astronom
po nocach skrupulatnie podlicza napiwki.

Tracę już pamięć o tym, gdzie i o jakiej porze
rozegrało się takie czy inne zdarzenie.
Wczoraj? Kilka dni temu? W wodzie?
W powietrzu? W parku? Ze mną - czy beze mnie?

A i samo zdarzenie – powiedzmy, eksplozja,
babski fałsz, rozruch pieca, powódź, zakrzep w żyle
- nic nie pamięta i nigdy nie pozna
ani mnie, ani innych, którzy je przeżyli. 

Znaczy to najwidoczniej, że za pan brat jestem
z życiem. Że również ja stanowię teraz
włókno tkaniny, która swym szarym szelestem
odbarwia skórę, kiedy się o nią ociera.

Że i moja twarz pewnie nie różni się niczym
od byle łatki, szmatki, trykotu pajaca,
pozszywanych całości, części, skutków, przyczyn
- od tego, czego można nie znać, pragnąć, bać się.

Dotknij mnie – pod palcami poczujesz rzep uschły,
wilgoć wieczoru lub poranku, tętno
kamieniołomu miasta, oddech stepowej pustki,
tych, którzy już nie żyją, lecz których pamiętam.

Dotknij mnie – a poczujesz pod czubkami palców
wszystko to, co istnieje poza mną, beze mnie,
co nie wierzy mnie, mojej twarzy, memu paltu,
wpisując nas w swój bilans zawsze po stronie ujemnej.

Mówię do Ciebie – i nie moja wina,
jeśli nie słychać. Gdy kurz dni przytępi
wzrok, na strunach głosowych osiadać zaczyna.
Cóż, lepszy głoś matowy niż natrętny.

To – aby lepiej słyszeć kukury-ku, tik-tak,
igłę, co w sercu płyty wydrapuje dziurę.
To abyś się nie spostrzegł, gdy zamilknę – jak
nie powiedział wilkowi Czerwony Kapturek.