Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rosja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rosja. Pokaż wszystkie posty
niedziela, 6 stycznia 2013
środa, 28 listopada 2012
szeptem
Dostałam kiedyś tomik wierszy Jesienina od mojej koleżanki Anki S., która była zdecydowaną rusofilką i nienawidziła Ameryki. Anki zapędów nikt chyba w liceum nie rozumiał i traktował jej zainteresowania jako sympatyczne dziwactwa, a ona po prostu była od nas wszystkich bardziej inteligentna i oczytana. Dostałam też od niej książkę "Mózg Lenina", rodzaj fantastyki naukowej, z dedykacją od "czekistki" Anki. Ciekawe, jakie ma teraz poglądy, Anka zamyślona, roześmiana, Anka o włosach kręconych, o głosie ciepłym. Jesienin jest od niej :)
Sergiusz Jesienin, ***
Usiądź przy
mnie blisko, miła,
Spójrz mi w
oczy aż do głębi,
By w twych
oczach się odbiła
Zamieć co
się we mnie kłębi.
Ten złocisty
wdzięk jesieni,
Twoich
włosów przędza lniana
Przyszły
nagle jak zbawienie
Dla nicponia
i Cygana.
Zostawiłem
moje strony,
Gdzie śpią
lasy, kwitną krzaki...
Miejską
sławą usidlony
Chciałem
pędzić dni hulaki.
Chciałem w
sercu swym zagłuszyć
Szmery sadu,
wiatr nad stepem,
Gdzie przy
wtórze bzykań muszych
Wyrastałem
na poetę.
A tam teraz
także jesień,
Klony
zaglądają w okna,
Sęki łap
nurzają w strzesze -
Chcą
znajomych starych spotkać.
Nie ma ich
już między swemi,
Tylko
miesiąc przy jaworach
Znaczy piędź
cmentarnej ziemi,
Gdzie i nam
niedługo pora.
Gdzie i nam
po snach i trwogach
Przyjdzie
spocząć u pni krzywych.
Każda ryta
wichrem droga
Tylko radość
leje w żywych.
Usiądź przy
mnie blisko, miła,
Spójrz mi w
oczy aż do głebi,
By w twych
oczach się odbiła
Zamieć co
się we mnie kłębi.
1923
wtorek, 16 października 2012
wtorek, 9 października 2012
Łajka
![]() |
Źródło |
Zbigniew Herbert, Naprzód pies
Więc naprzód pójdzie dobry pies
a potem świnia albo osioł
wśród czarnych traw wydepczą ścieżkę
a po niej przemknie pierwszy człowiek
który żelazną ręką zdusi
na szklanym czole kroplę strachu
więc naprzód pies poczciwy kundel
który nas nigdy nie opuścił
latarnie ziemskie śniąc i kości
w swej wirującej budzie uśnie
zakipi - wyschnie ciepła krew
a my za psem za drugim psem
który prowadzi nas na smyczy
my z białą laską astronautów
niezgrabnie potrącamy gwiazdy
nic nie widzimy nie słyszymy
bijemy pięścią w ciemny eter
na wszystkich falach jest skomlenie
wszystko co można w podróż wziąć
poprzez ciemnego świata zgorzel
imię człowieka zapach jabłka
orzeszek dźwięku ćwierć koloru
to trzeba wziąć ażeby wrócić
odnaleźć drogę jak najprędzej
kiedy prowadzi ślepy pies
na ziemię szczeka jak na księżyc
Więc naprzód pójdzie dobry pies
a potem świnia albo osioł
wśród czarnych traw wydepczą ścieżkę
a po niej przemknie pierwszy człowiek
który żelazną ręką zdusi
na szklanym czole kroplę strachu
więc naprzód pies poczciwy kundel
który nas nigdy nie opuścił
latarnie ziemskie śniąc i kości
w swej wirującej budzie uśnie
zakipi - wyschnie ciepła krew
a my za psem za drugim psem
który prowadzi nas na smyczy
my z białą laską astronautów
niezgrabnie potrącamy gwiazdy
nic nie widzimy nie słyszymy
bijemy pięścią w ciemny eter
na wszystkich falach jest skomlenie
wszystko co można w podróż wziąć
poprzez ciemnego świata zgorzel
imię człowieka zapach jabłka
orzeszek dźwięku ćwierć koloru
to trzeba wziąć ażeby wrócić
odnaleźć drogę jak najprędzej
kiedy prowadzi ślepy pies
na ziemię szczeka jak na księżyc
czwartek, 4 października 2012
niewesoło
Anna Achmatowa
A na ścianach kwiaty i ptaki
Tęsknią za obłokami.
Czarną fajkę pociągasz smutnie,
Dziwnie dymek wije się nad nią.
Dziś włożyłam najwęższą suknię,
Aby smuklej wyglądać i ładniej.
Okna są zabite na dobre:
Czy tam mróz, czy burza, czy słota?
Twoje oczy są tak podobne
Do oczu ostrożnego kota.
O, jak serce moje zamiera!
Czyżby życie ze mnie uciekło?
A tę, która tańczy teraz
Niewątpliwie pochłonie piekło.
Wszetecznice z nas i pijacy...
Wszetecznice
z nas i pijacy,
Niewesoło czas tu spędzamy. A na ścianach kwiaty i ptaki
Tęsknią za obłokami.
Czarną fajkę pociągasz smutnie,
Dziwnie dymek wije się nad nią.
Dziś włożyłam najwęższą suknię,
Aby smuklej wyglądać i ładniej.
Okna są zabite na dobre:
Czy tam mróz, czy burza, czy słota?
Twoje oczy są tak podobne
Do oczu ostrożnego kota.
O, jak serce moje zamiera!
Czyżby życie ze mnie uciekło?
A tę, która tańczy teraz
Niewątpliwie pochłonie piekło.
![]() |
Edward Munch, Taniec życia |
poniedziałek, 1 października 2012
Zmierzch Imperium
Udało mi się zobaczyć wystawę zdjęć Ryszarda Kapuścińskiego
z Rosji „Zmierzch Imperium”, która była prezentowana we wrześniu w Muzeum
Narodowym we Wrocławiu. To zaledwie kilkadziesiąt obrazów, może 40, z pokaźnego
zbioru reportera, który liczy ponoć ok. 10 tysięcy zdjęć. Wybrane na wystawę
miały być spójną całością i pokazywać Rosję oczami kogoś, kto patrzy na kraj i
ludzi nie jak turysta, ale jak dziennikarz, obserwator, tłumacz z kultury na
kulturę (takim mianem określał siebie samego Kapuściński). A jednak trudno nie
oprzeć się wrażeniu, że wystawa nie do końca jest spójna, że tę spójność należy
jej nadać w procesie odczytywania.
Zaczyna się od kilkunastu zdjęć z demonstracji w Moskwie.
Jest to dokumentacja fotograficzna z Puczu Janajewa, początków demokracji. Nawet
jeśli na zdjęciach tłumów widać duchownych prawosławnych, zakutane w ciepłe
futra starsze kobiety, bogatych mieszczan, jak i młodych ludzi, to w istocie
spojrzenie Kapuścińskiego jest typowo dziennikarskie, raczej rejestrujące
zdarzenia niż przyglądające się konkretnym ludziom. Są też, oczywiście, piękne wyjątki :)
Inne zdjęcia pokazują południowe rubieże Związku
Radzieckiego: Gruzję (jedno czy dwa zdjęcia z Tbilisi) i Azerbejdżan (góry,
chaty, pojedynczy ludzie). Jeszcze inną część wystawy stanowią zdjęcia
rodzinnej wioski Kapuścińskiego, Pińska. I kilka zdjęć o niezidentyfikowanej
topografii „gdzieś w Rosji” – głównie zdjęcia rozwalających się chałup i
cmentarzy.
W opisie wystawy czytamy o „eseju fotograficznym” i
„dopełnieniu reportaży z Rosji”. Pierwsze z tych określeń robi w ostatnim czasie
ogromną furorę, zapewne jest to poniekąd efekt popularności wznowionej nie tak
dawno książki Susan Sontag „O fotografii”. Trudno mi się nie odnieść do
zasadności tej nazwy. Czym zatem byłby esej fotograficzny? Esej jako forma
pisarska jest swego rodzaju popisem erudycji autora, który, korzystając z
rozległej wiedzy na dany temat, rozwija jakąś tezę w tekście raczej uporządkowanym
w argumenty, intelektualnym, bogatym w źródła, a jednocześnie subiektywnym i
refleksyjnym. Czy byłby zatem esej fotograficzny? Indywidualnym spojrzeniem,
obrazem skonstruowanym tak, żeby układał się w narrację do zapełnienia treścią
dzięki wiedzy modelowego odbiorcy? Spojrzeniem fotografa nacechowanym przyjętą
perspektywą – np. ideologiczną? Chyba tak.
Czym byłaby zatem w tym kontekście wystawa zdjęć Ryszarda
Kapuścińskiego? Obrazem Rosji, która budzi się do wolności w miastach,
natomiast na prowincji pozostającym niezmiennie tym samym biednym krajem, gdzie
różnice społeczne między biednymi a bogatymi są niewyobrażalne. Dlatego
demonstracje obserwowane przez Kapuścińskiego w Moskwie czy Petersburgu zdają
się nie mieć wpływu na to, co dzieje się choćby w Pińsku czy w innych zapomnianych
zakątkach Imperium, które możemy zobaczyć na zdjęciach mistrza reportażu.
czwartek, 20 września 2012
Romans Arlekina
Josif Brodski, Świat widzialny
Mijają lata, burą ścianę pałacu przecina
pęknięcie. Ślepa szwaczka przetyka wreszcie koniec nici
przez złote uszko. Wychudzona Święta Rodzina
o milimetr przybliża się do egipskiej granicy.
Świat widzialny dostarcza codziennej rozrywki
większości żywych. Jasnym, choć postronnym
Mijają lata, burą ścianę pałacu przecina
pęknięcie. Ślepa szwaczka przetyka wreszcie koniec nici
przez złote uszko. Wychudzona Święta Rodzina
o milimetr przybliża się do egipskiej granicy.
Świat widzialny dostarcza codziennej rozrywki
większości żywych. Jasnym, choć postronnym
światłem zalane ulice. Astronom
po nocach skrupulatnie podlicza napiwki.
Tracę już pamięć o tym, gdzie i o jakiej porze
rozegrało się takie czy inne zdarzenie.
Wczoraj? Kilka dni temu? W wodzie?
Tracę już pamięć o tym, gdzie i o jakiej porze
rozegrało się takie czy inne zdarzenie.
Wczoraj? Kilka dni temu? W wodzie?
W powietrzu? W parku? Ze mną - czy beze mnie?
A i samo zdarzenie – powiedzmy, eksplozja,
babski fałsz, rozruch pieca, powódź, zakrzep w żyle
- nic nie pamięta i nigdy nie pozna
ani mnie, ani innych, którzy je przeżyli.
babski fałsz, rozruch pieca, powódź, zakrzep w żyle
- nic nie pamięta i nigdy nie pozna
ani mnie, ani innych, którzy je przeżyli.
Znaczy to najwidoczniej, że za pan brat jestem
z życiem. Że również ja stanowię teraz
włókno tkaniny, która swym szarym szelestem
odbarwia skórę, kiedy się o nią ociera.
Że i moja twarz pewnie nie różni się niczym
od byle łatki, szmatki, trykotu pajaca,
pozszywanych całości, części, skutków, przyczyn
- od tego, czego można nie znać, pragnąć, bać się.
Dotknij mnie – pod palcami poczujesz rzep uschły,
wilgoć wieczoru lub poranku, tętno
kamieniołomu miasta, oddech stepowej pustki,
tych, którzy już nie żyją, lecz których pamiętam.
Dotknij mnie – a poczujesz pod czubkami palców
wszystko to, co istnieje poza mną, beze mnie,
co nie wierzy mnie, mojej twarzy, memu paltu,
wpisując nas w swój bilans zawsze po stronie ujemnej.
Mówię do Ciebie – i nie moja wina,
jeśli nie słychać. Gdy kurz dni przytępi
wzrok, na strunach głosowych osiadać zaczyna.
Cóż, lepszy głoś matowy niż natrętny.
To – aby lepiej słyszeć kukury-ku, tik-tak,
igłę, co w sercu płyty wydrapuje dziurę.
To abyś się nie spostrzegł, gdy zamilknę – jak
nie powiedział wilkowi Czerwony Kapturek.
Subskrybuj:
Posty (Atom)