Udało mi się zobaczyć wystawę zdjęć Ryszarda Kapuścińskiego
z Rosji „Zmierzch Imperium”, która była prezentowana we wrześniu w Muzeum
Narodowym we Wrocławiu. To zaledwie kilkadziesiąt obrazów, może 40, z pokaźnego
zbioru reportera, który liczy ponoć ok. 10 tysięcy zdjęć. Wybrane na wystawę
miały być spójną całością i pokazywać Rosję oczami kogoś, kto patrzy na kraj i
ludzi nie jak turysta, ale jak dziennikarz, obserwator, tłumacz z kultury na
kulturę (takim mianem określał siebie samego Kapuściński). A jednak trudno nie
oprzeć się wrażeniu, że wystawa nie do końca jest spójna, że tę spójność należy
jej nadać w procesie odczytywania.
Zaczyna się od kilkunastu zdjęć z demonstracji w Moskwie.
Jest to dokumentacja fotograficzna z Puczu Janajewa, początków demokracji. Nawet
jeśli na zdjęciach tłumów widać duchownych prawosławnych, zakutane w ciepłe
futra starsze kobiety, bogatych mieszczan, jak i młodych ludzi, to w istocie
spojrzenie Kapuścińskiego jest typowo dziennikarskie, raczej rejestrujące
zdarzenia niż przyglądające się konkretnym ludziom. Są też, oczywiście, piękne wyjątki :)
Inne zdjęcia pokazują południowe rubieże Związku
Radzieckiego: Gruzję (jedno czy dwa zdjęcia z Tbilisi) i Azerbejdżan (góry,
chaty, pojedynczy ludzie). Jeszcze inną część wystawy stanowią zdjęcia
rodzinnej wioski Kapuścińskiego, Pińska. I kilka zdjęć o niezidentyfikowanej
topografii „gdzieś w Rosji” – głównie zdjęcia rozwalających się chałup i
cmentarzy.
W opisie wystawy czytamy o „eseju fotograficznym” i
„dopełnieniu reportaży z Rosji”. Pierwsze z tych określeń robi w ostatnim czasie
ogromną furorę, zapewne jest to poniekąd efekt popularności wznowionej nie tak
dawno książki Susan Sontag „O fotografii”. Trudno mi się nie odnieść do
zasadności tej nazwy. Czym zatem byłby esej fotograficzny? Esej jako forma
pisarska jest swego rodzaju popisem erudycji autora, który, korzystając z
rozległej wiedzy na dany temat, rozwija jakąś tezę w tekście raczej uporządkowanym
w argumenty, intelektualnym, bogatym w źródła, a jednocześnie subiektywnym i
refleksyjnym. Czy byłby zatem esej fotograficzny? Indywidualnym spojrzeniem,
obrazem skonstruowanym tak, żeby układał się w narrację do zapełnienia treścią
dzięki wiedzy modelowego odbiorcy? Spojrzeniem fotografa nacechowanym przyjętą
perspektywą – np. ideologiczną? Chyba tak.
Czym byłaby zatem w tym kontekście wystawa zdjęć Ryszarda
Kapuścińskiego? Obrazem Rosji, która budzi się do wolności w miastach,
natomiast na prowincji pozostającym niezmiennie tym samym biednym krajem, gdzie
różnice społeczne między biednymi a bogatymi są niewyobrażalne. Dlatego
demonstracje obserwowane przez Kapuścińskiego w Moskwie czy Petersburgu zdają
się nie mieć wpływu na to, co dzieje się choćby w Pińsku czy w innych zapomnianych
zakątkach Imperium, które możemy zobaczyć na zdjęciach mistrza reportażu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz