Kiedy byłam mała, jedną z większych przyjemności znajdowałam
w przeglądaniu pocztówek, które moja rodzina dostawała od lat. Mama gromadziła
je w pudełku, pudełko było w komódce ukryte w szufladzie i chociaż nikt nie
zakazywał mi tam zaglądać, oglądanie i – później – czytanie pocztówek miało coś
w sobie z tajemnicy. O wiele bardziej interesujące od kartek świątecznych czy
imieninowych były oczywiście kartki z różnych stron Polski, bo dzięki temu
mogłam zobaczyć, jak wygląda Ciechocinek, Ustka, Warszawa (a tu Wilanów), Kraków,
Poznań, Kazimierz Dolny, Mikołajki i wiele innych miejscowości. Szczególnym
rarytasem były jednak pocztówki z zagranicy. Dziwne, egzotyczne, z niesamowitymi
znaczkami, które odklejałam nad parującą wodą, suszyłam i wkładałam do
klaserów. Była wśród nich kartka z Ułan Bator. Nie pamiętam już, kto ją wysłał
ani kiedy. Pamiętam jednak, że na tej pocztówce stolica Mongolii wydała mi się
najpiękniejszym miastem świata. Prawdopodobnie ważna też była sama nazwa, dość dziwaczna
i zupełnie niespotykana: Ułan Bator… Nie wiedząc nic o tym dalekim kraju,
snułam domysły, jak tam musi być pięknie, kolorowo, egzotycznie, bajecznie… I w
dziecięcym marzeniu zapragnęłam tam kiedyś pojechać. To marzenie zostało potem
wzmocnione opowieścią znajomego o pięknie mongolskich stepów.
A dziś to dziecięce wyobrażenie, idealizowane, a jakże,
zdruzgotał ten oto opis z książki Andrzeja Stasiuka:
Ułan Bator jest
straszne. Codziennie sprawdzam w necie, jaka jest tam pogoda. Dzisiaj akurat
chmury i tylko minus dwadzieścia. Najczęściej jest zimniej: minus dwadzieścia
pięć, dwadzieścia siedem, trzydzieści. Wyobrażam sobie, jak o trzeciej,
czwartej zapada zmrok i miasto tonie w ciemnościach. Prawie nie ma latarni.
Świecą witryny, trochę reklam i reflektory samochodów. Skute mrozem obozowisko
z betonu na środku stepu. Z jurtowych slumsowisk snuje się węglowy dym. Pokrycia
namiotów są czarne od sadzy. Zresztą całe miasto musi być czarne, bo pali się
tylko węglem. Najbrzydsza i najzimniejsza stolica świata – tak się o nim mówi.
Dlatego wyjazd z Ułan
Bator ma w sobie coś z podróży mistycznej: jakbyśmy przeszli na drugą stronę
lustra, jakbyśmy opuścili fatalność człowieczej kondycji z jej rozpaczliwym
imperatywem rozwoju oraz modernizacji. Oto raptem wszystko się kończy. Nie ma
właściwie przedmieść, bo przecież całe Ułan wygląda jak przedmieście. Zjawia
się step i niebo bez śladu zrasta się z ziemią. Droga niknie na horyzoncie.
/Andrzej Stasiuk, Nie
ma ekspresów przy żółtych drogach, Czarne, Wołowiec 2013/
Tych pocztówek już dawno nie ma…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz