sobota, 29 czerwca 2013
piątek, 28 czerwca 2013
pamięć
Tomasz Różycki
Spalone mapy
Pojechałem na Ukrainę, to był czerwiec
i szedłem po kolana w trawach, zioła i pyłki
krążyły w powietrzu. Szukałem, lecz bliscy
schowali się pod ziemią, zamieszkali głębiej
niż pokolenia mrówek. Pytałem się wszędzie
o ślady po nich, ale rosły trawy, liście,
i pszczoły wirowały. Kładłem się więc blisko,
twarzą do ziemi i mówiłem to zaklęcie -
możecie wyjść, już jest po wszystkim. I ruszała
się ziemia, a w niej krety i dżdżownice, i drżała
ziemia i państwa mrówek roiły się, pszczoły
latały ponad wszystkim, mówiłem wychodźcie,
mówiłem tak do ziemi i czułem, jak rośnie
trawa ogromna, dzika wokół mojej głowy.
Spalone mapy
Pojechałem na Ukrainę, to był czerwiec
i szedłem po kolana w trawach, zioła i pyłki
krążyły w powietrzu. Szukałem, lecz bliscy
schowali się pod ziemią, zamieszkali głębiej
niż pokolenia mrówek. Pytałem się wszędzie
o ślady po nich, ale rosły trawy, liście,
i pszczoły wirowały. Kładłem się więc blisko,
twarzą do ziemi i mówiłem to zaklęcie -
możecie wyjść, już jest po wszystkim. I ruszała
się ziemia, a w niej krety i dżdżownice, i drżała
ziemia i państwa mrówek roiły się, pszczoły
latały ponad wszystkim, mówiłem wychodźcie,
mówiłem tak do ziemi i czułem, jak rośnie
trawa ogromna, dzika wokół mojej głowy.
sobota, 22 czerwca 2013
słu-chaj
Anna Świrszczyńska
Wdzięczność dla butów
Nie zapominam o tym nigdy.
Chodzę jak człowiek nieważny,
Siedzę jak człowiek nieważny,
myję się, śpię i jem najzupełniej nieważnie.
To podobno dlatego, że w dzieciństwie
miałam zawsze podarte buty.
Dzięki tym butom powitam bez zaskoczenia
w pewnej nieważnej chwili
nieważny fakt oficjalnego przejścia
do stanu zbiorowej nieważności.
Żródło: Sylvia Plath Poetry |
piątek, 21 czerwca 2013
trzysta
Niektóre rzeczy nie przestaną mnie zadziwiać w negatywnym
sensie.
Jedną z nich jest właściwe moim rodakom zachowanie
polegające na celebrowaniu własnego cierpienia. Czasami mam wrażenie, że nic
tak nie podbudowuje naszego narodowego ego, jak uskarżanie się i lamentowanie
nad nieszczęsnymi kartami w historii, kiedy to byliśmy niewoleni, mordowani i
wynaradawiani. Dlaczego mnie to dziwi? Bo lamentowanie nic nie daje oprócz
nieco lepszego samopoczucia. Czynię z siebie ofiarę, a więc domagam się
współczucia, nie pozwalam na wytykanie moich wad (bo przecież ofiary są święte)
i - wreszcie - rozgrzeszam sam siebie za ewentualne krzywdy, jakich doznali
inni z mojej ręki. Bo przecież i tak jestem ofiarą. To celebrowanie cierpienia
idzie więc tylko w jedną stronę - roszczeniową, a nigdy w dialog czy gotowość
do wyznania swoich win.
Nie chodzi mi o to, że ofiarom nie należy się pamięć i
szacunek, bo się bezsprzecznie należą. Chodzi mi o to, żeby rozpamiętywanie
nieszczęść niosło też i w następstwie pokorę i wyciągnięcie ręki, żebyśmy nie
zapiekali się w swojej nienawiści i nie pielęgnowali uczuć mściwych.
Dlatego nie rozumiem, dlaczego niektórzy posłowie upierają
się przy tym, żeby w uchwale upamiętniającej ofiary rzezi wołyńskiej znalazło
się określenie "ludobójstwo". Dlatego nie rozumiem, dlaczego 20 lipca
w Radymnie odbędzie się rekonstrukcja historyczna... rzezi wołyńskiej. Dlatego
nie rozumiem retoryki smoleńsko-katyńskiej. Dlatego nie rozumiem, dlaczego
romantyczny mit Polski-Mesjasza Narodów jest wciąż tak atrakcyjny. Dlatego nie
rozumiem odrzucania ciemnych kart historii i udawania, że Jedwabne czy Radziłów
to tylko wymysły. Dlatego nie rozumiem, dlaczego stawianie Polaków w roli innej
niż tylko ofiary nazywa się działaniem antypolskim. Nie rozumiem wybiórczego
korzystania z historii. Nie ma prawd jedynie słusznych.
My, Ukraińcy,
powinniśmy sobie rzeź uświadomić i z całego serca przeprosić. Bo ten, który
przeprasza, nigdy się nie myli i jest na dobrej drodze. Nawet jeśli jemu też
uczyniono krzywdę. Tylko że nasze dzisiejsze społeczeństwo jest w takim
agresywnym nieludzkim stanie, że liczyć na natychmiastowe masowe przeprosiny
jest trudno. Rekonstrukcja rzezi to tylko oddala, prowokuje kolejne urazy,
ostre nawroty nienawiści. To nie ma nic wspólnego z bólem, z ofiarami rzezi. To
lekceważenie.
/Jurij Andruchowycz, ukraiński pisarz/
niedziela, 16 czerwca 2013
antylopy plecy
Eward Stachura
Nie brooklyński most
Rozdzierający
Jak tygrysa pazur
Antylopy plecy
Jest smutek człowieczy
Nie brookliński most
Ale przemienić
W jasny, nowy dzień
Najsmutniejszą noc
To jest dopiero coś!
Przerażający
Jak ozdoba świata
Co w malignie bredzi
Jest obłęd człowieczy
Nie brookliński most
Lecz na drugą stronę
Głową przebić się
Przez obłędu los
To jest dopiero coś!
Będziemy smucić się starannie!
Będziemy szaleć nienagannie!
Będziemy naprzód niesłychanie!
Ku polanie!
Jak tygrysa pazur
Antylopy plecy
Jest smutek człowieczy
Nie brookliński most
Ale przemienić
W jasny, nowy dzień
Najsmutniejszą noc
To jest dopiero coś!
Przerażający
Jak ozdoba świata
Co w malignie bredzi
Jest obłęd człowieczy
Nie brookliński most
Lecz na drugą stronę
Głową przebić się
Przez obłędu los
To jest dopiero coś!
Będziemy smucić się starannie!
Będziemy szaleć nienagannie!
Będziemy naprzód niesłychanie!
Ku polanie!
Źródło: internety ;) |
wtorek, 11 czerwca 2013
stuck in a moment
Stanisław Grochowiak
***
Bóg błogosławi małomównym
Ale święci są tylko cisi
Zbawieni - co nie poruszają wargami
Skała - ona nie strzępi języka
Woda - która połknęła trupa
Ryba
O źrenicach zatrzaśniętych jak przyłbice
Wielka przeto nasza wina
Rozdokazywanej epoki
Ale niczego nie dokazującej
Ani wskazówki zegara na słomianym ogniu
Ani źdźbła słomy w oku rozpustnicy
Ani rulonu
W dłoni Tyberiusza
Wielka jest przeto moja wina
W hałasie weselników
Roznoszących ni to placki ni to porcje mamałygi
Ni słońca barokowych monstrancji
Żeby je pożerać choćby wzrokiem
U Bruegla tam siedzę
I cmoktając - od kapelusza niewidomy -
Ssam paluch pochwały i gadulstwa
Dzieckiem tam jestem
Ledwo głos odąłem
Ale święci są tylko cisi
Zbawieni - co nie poruszają wargami
Skała - ona nie strzępi języka
Woda - która połknęła trupa
Ryba
O źrenicach zatrzaśniętych jak przyłbice
Wielka przeto nasza wina
Rozdokazywanej epoki
Ale niczego nie dokazującej
Ani wskazówki zegara na słomianym ogniu
Ani źdźbła słomy w oku rozpustnicy
Ani rulonu
W dłoni Tyberiusza
Wielka jest przeto moja wina
W hałasie weselników
Roznoszących ni to placki ni to porcje mamałygi
Ni słońca barokowych monstrancji
Żeby je pożerać choćby wzrokiem
U Bruegla tam siedzę
I cmoktając - od kapelusza niewidomy -
Ssam paluch pochwały i gadulstwa
Dzieckiem tam jestem
Ledwo głos odąłem
/”Haiku-images”,
1978/
nie wiem dlaczego, ale wciąż potrzebuję, by ktoś we mnie wierzył
moja własna wiara za mała jest...
sobota, 8 czerwca 2013
hormonozależna
Jest taki uroczy film Michela Gondry, w którym jawa miesza się ze snem. Jego bohater, Stephane, od dziecka ucieka w świat snu, zwłaszcza gdy rzeczywistość staje się dla niego zbyt kłopotliwa. We śnie potrafi rozwiązać każdy problem i wyjść cało z każdej absurdalnej sytuacji, we śnie spełniają się jego marzenia i wszystko się udaje. W rzeczywistości jest zupełnie inaczej. Stephane to nieudacznik, nieśmiały chłopak, który przyjeżdża do Paryża z Meksyku i podejmuje pracę w wydawnictwie. Poznaje też Stephanie, swoją sąsiadkę, w której się zakochuje. Chłopak chce uczynić ukochaną częścią swoich fantazji, chce śnić z nią razem szczęśliwy sen o miłości, oderwany od rzeczywistości. W tym śnie i tylko wtedy potrafią być razem szczęśliwi - w realnym życiu ich relacja jest krucha, skazana na trudności w porozumieniu się, ich dialog się często zapętla, zrywa, a oni sami to zbliżają się, to oddalają od siebie.
I ja mam czasem wrażenie, że... śnię na jawie. Śnią mi się najróżniejsze i najdziwniejsze sny, wystarczy, że przyłożę głowę do powierzchni łóżka. Senność to moje drugie imię od kilku miesięcy, są czynniki, które ją wywołują albo nasilają, jak dziecięcy głos czytający mi książkę... szum deszczu za oknem... Czasem ze snu wyrywa mnie dźwięk telefonu i zanim wrócę z innego świata, gadam głupoty do słuchawki. Kiedyś przeszkadzały mi dźwięki, niewygodna pozycja ciała, światło, dziś wszystko nieważne, mogę spać zawsze i wszędzie. I teraz też... śpię.
I ja mam czasem wrażenie, że... śnię na jawie. Śnią mi się najróżniejsze i najdziwniejsze sny, wystarczy, że przyłożę głowę do powierzchni łóżka. Senność to moje drugie imię od kilku miesięcy, są czynniki, które ją wywołują albo nasilają, jak dziecięcy głos czytający mi książkę... szum deszczu za oknem... Czasem ze snu wyrywa mnie dźwięk telefonu i zanim wrócę z innego świata, gadam głupoty do słuchawki. Kiedyś przeszkadzały mi dźwięki, niewygodna pozycja ciała, światło, dziś wszystko nieważne, mogę spać zawsze i wszędzie. I teraz też... śpię.
Subskrybuj:
Posty (Atom)