niedziela, 12 maja 2013

spuchnięte powieki


Stanisław Bereś
Do Michała Bułhakowa – list Małgorzaty
Zauważ, że na to miasto z cerkiewnych pierników mogła nawet nie spaść jedna kropla światła. Przezroczysta papacha lodu mogła na zawsze uwięzić ludzi wraz z kretami przy ziemi. Kolorowe ptaki fantazji mogły spadać ostrym pionem w zmarzlinę. I mógł tu nie przybyć szatan z żużlem zamiast oka wraz ze swoją świtą z nory piekieł wyjętą: Fagotem z laską sztukmistrza, Asasellem – mordercą, ani też kotem – piromanem, gwiżdżącym na własnym ogonie.
Przecież mój płód zabito, w głębi łona zwinięty. Czar zdjęto jak koszulę, obcięto kołtun z włosami, miotłę złamano kolanem, a noc rozświetlono lampami. Wszak zdejmowano iluzje z powietrza, marzenia palono na placach, wiedźmy pławiono pod wodą, topiono zamki na lodzie, a Urizena dobito osinowym kołkiem sylogizmu Kanta.
A jednak jeszcze biegnę, odbijając się stopą od tafli tlenowej. Piję wiatr wprost z dłoni przyłożonych do ust jak dzbanek. Sypiam na zorzy polarnej. „Fausta” czytam w przekładach. Podglądam poetów ze spuchniętą powieką, piszących coś szybko na skrawkach gazet. Coraz łatwiej mi wierzyć, że jeszcze tu będę i znów pofrunę z chichotem nad miastem, strzepując kanciaste gwiazdy z twych włosów i wylewając na dachy strugi lunarnej poświaty.
Jakież to cudowne wiedzieć, że istniejesz niczym klinga na oczach posępnego imperium. Jakież to piękne, że mówisz do mnie językiem, który rozumiem. I jakież to proste, że mogę strzec twojego neurastenicznego snu z policzkiem przytulonym do piersi. By nie stężała krew w szklanych tunelach arterii. By nie rozsadziła ciepłego serca jak bryła lodu butelkę.
/”Już tylko sen” 1990/