Stanisław Bereś
Do Michała Bułhakowa –
list Małgorzaty
Zauważ, że na to miasto z cerkiewnych pierników mogła nawet
nie spaść jedna kropla światła. Przezroczysta papacha lodu mogła na zawsze
uwięzić ludzi wraz z kretami przy ziemi. Kolorowe ptaki fantazji mogły spadać
ostrym pionem w zmarzlinę. I mógł tu nie przybyć szatan z żużlem zamiast oka
wraz ze swoją świtą z nory piekieł wyjętą: Fagotem z laską sztukmistrza,
Asasellem – mordercą, ani też kotem – piromanem, gwiżdżącym na własnym ogonie.
Przecież mój płód zabito, w głębi łona zwinięty. Czar zdjęto
jak koszulę, obcięto kołtun z włosami, miotłę złamano kolanem, a noc
rozświetlono lampami. Wszak zdejmowano iluzje z powietrza, marzenia palono na
placach, wiedźmy pławiono pod wodą, topiono zamki na lodzie, a Urizena dobito
osinowym kołkiem sylogizmu Kanta.
A jednak jeszcze biegnę, odbijając się stopą od tafli
tlenowej. Piję wiatr wprost z dłoni przyłożonych do ust jak dzbanek. Sypiam na
zorzy polarnej. „Fausta” czytam w przekładach. Podglądam poetów ze spuchniętą
powieką, piszących coś szybko na skrawkach gazet. Coraz łatwiej mi wierzyć, że
jeszcze tu będę i znów pofrunę z chichotem nad miastem, strzepując kanciaste
gwiazdy z twych włosów i wylewając na dachy strugi lunarnej poświaty.
Jakież to cudowne wiedzieć, że istniejesz niczym klinga na
oczach posępnego imperium. Jakież to piękne, że mówisz do mnie językiem, który
rozumiem. I jakież to proste, że mogę strzec twojego neurastenicznego snu z
policzkiem przytulonym do piersi. By nie stężała krew w szklanych tunelach
arterii. By nie rozsadziła ciepłego serca jak bryła lodu butelkę.
/”Już tylko sen” 1990/