środa, 10 lipca 2013

sezon na wspomnienia

Jacek Dehnel
Czereśnie

Strącanie patykami czereśni „hiszpanek”
(żółtych, pomarańczowych, białych, różowawych)
i spadające z góry złamane gałązki,
z liśćmi i owocami. Zbieranie ich z trawy.
Liście duże, skórzaste. Znowu. Celowanie.
I czereśnie, pęknięte od nadmiaru soku,
naddziobane przez szpaki. I długi bieg roku
zanim znowu dojrzeją i znów będzie można
wybiegać rano z domu (cicho, na parterze
ktoś od dawna umiera) i przebiegać wąskim
przejściem między klombami, i jak małe zwierzę
polować na czereśnie. Jak kot. Jak ostrożna
nutria-wegetarianka.
Nic z tego się nie da
ocalić. Mimo licznych usiłowań, mimo
prób zwykłych, generalnych, kostiumowych nawet.
Mimo projekcji slajdów, polewania zimną
wodą, galwanizacji wyciętego drzewa
i oddychania usta-pustka. Tamta klisza
jest wciąż mglista, nieostra. Jakiś brzydki liszaj,
czas, wdał się i nie puszcza. Drzewo, słońce, kije
spadające przez warstwy liści są jak projekt,
jak rysunek techniczny szczęścia (tytuł: Klawe
dzieciństwo. Numer serii: C4A8),
które nigdy nie ruszy. Niemalże niczyje.



Wrocław, połowa lat 70. Moja siostra królewna...