Są książki,
które zwracają moją uwagę od samego początku i co do których mam pewność, że
mnie nie zawiodą. Często są wśród nich reportaże. Nie wiem dlaczego akurat ta
książka wydała mi się absolutnie godna zaufania, ale myślę, że to wcale nie
chodzi o egzotykę opisanego miejsca ani o aurę tajemniczości, która nad jego
historią się roztacza. To chyba raczej chodzi o temat, spiralę zła, świat
odwróconych wartości, gdzie ludzie dają zawładnąć sobą swoim Cieniom. W ten
sposób trafiła do mnie „Jutro przypłynie królowa” Macieja Wasielewskiego.
Reporterowi
udało się podstępem dostać i znaleźć
schronienie na wyspie Pitcairn, która jest jednym z najbardziej izolowanych
miejsc na świecie, gdzie nie doleci żaden samolot, zamieszkałej w większości
przez potomków buntowników z Bounty i uprowadzonych przez nich Tahitanek.
Wiedział, że jako dziennikarz nie ma tam czego szukać – wyspiarze strzegą
tajemnicy historii Pitcairn przed całym światem, są nawet agresywni wobec tych,
którzy za dużo węszą. Podał się więc za naukowca, antropologa, dzięki czemu
udało mu się trafić w gościnę do jednego z miejscowych małżeństw. Jednak
niewielu chciało z nim rozmawiać, Pitcairneńczycy są nieufni, śledzili każdy
jego ruch, aż w końcu odkryli prawdziwy powód wizyty i wyrzucili go z wyspy.
Powstała
książka nieco chaotyczna, ale bogata w informacje pozbierane z dokumentów z
różnych czasów, artykułów prasowych, pamiętników, protokołów sądowych, wywiadów,
rozmów i obserwacji. Pitcairn z reportażu Wasielewskiego to wyspa aż duszna od
egzotyki, pachnąca mandarynkami i kokosem. Ten potencjalny raj na ziemi jest
rajem tylko pozornie. Od pokoleń rządzą tu mężczyźni, którzy oprócz siły swoich
rąk mają dla wyspy coś jeszcze: swoje żądze.
[Veronica,
której udało się uciec z Pitcairn]
Pamięta grzechot paciorków. Gdy odchodziła z
domu. I ostatnie spojrzenie na pokój. Pośrodku stała kanapa. On siedział
znudzony jak tygrys w klatce. Milczał. Matka poszła do łazienki. Odkręciła kran
najmocniej, jak się dało.
- Nie zachowywała się jak matka. Bardziej
jak kelnerka, która podaje jedzenie za pieniądze.
- Jaka była?
- Miała oczy otwarte na szczegóły: czy na
przykład wracałam szybszym krokiem niż zwykle. Była wtedy smutna jak kura,
której skradziono jajo. Co sobie myślała? Nigdy o tym nie rozmawiałyśmy. Może,
że trzeba przeczekać, że się w końcu znudzą. Sama kiedyś była dzieckiem. Być
może też wracała spokojnym krokiem albo biegła co tchu zamknąć się w pokoju,
opowiedzieć sobie, co się wydarzyło.
- Opowiedzieć sobie?
- Tak. To ważne, żeby wytłumaczyć sobie, że
tak naprawdę tego chciałam, że to nic strasznego, że każda z nas to przeszła.
- A ty komuś mówiłaś?
- Nie. Za to często włączało się myślenie
magiczne. Jeśli tuż po przebudzeniu spojrzę w okno, nic złego się nie stanie.
Jeśli pierwsza powiem „dzień dobry”, nic się nie stanie. Jeśli potrząsnę
gałęzią, a mandarynki spadną parami, nic się nie stanie.
W zamkniętej
społeczności, w której jest ciche przyzwolenie na zło, bo jego sprawcy są tej
społeczności „potrzebni”, szybko wytwarza się cicha konieczność ponoszenia
ofiar po to, by „był spokój”. Bo co by mogło być, gdyby chłopcy z Pitcairn nie
mogli wyładować swojej agresji na 12-13-letnich dziewczynkach, na kobietach?
Powybijaliby siebie nawzajem? Ojcowie i bracia znosili to, że ich córki i
siostry są wykorzystywane, bo sami wykorzystywali inne. A jeśli oprawca był
wyjątkowo okrutny, to najwyżej pod osłoną nocy podtruwali mu drzewa
mandarynkowe w sadzie. W otwartym społeczeństwie, z wolnym dostępem do systemu
penalizacji, byłaby szansa dla tych dziewcząt. W tak zamkniętym i oddalonym od
cywilizacji jak wyspa Pitcairn, mogły tylko szamotać się w swoich klatkach
zaklinając rzeczywistość. W tym mikroświecie, gdzie rządziła siła, nikt nie
przyszedł im z pomocą. Ani wymiar sprawiedliwości, ani… inne kobiety, matki,
ciotki, babki, kuzynki, siostry…
Wasielewski
próbował dociec, jak to możliwe, że trwało to od dziesiątek lat, niemal tak
samo, tam, gdzie powinny sięgać europejskie zwyczaje i jurysdykcja… (Pitcairn
jest kolonią brytyjską). Oczywiście odpowiedzi może być wiele, od tych
biologicznych, przez psychologiczne po polityczne i nawet ekonomiczne:
Czytam dziewiętnastowieczne dzienniki: jeden
na pięcioro Pitcairneńczyków tonie, spada z klifu albo zostaje zastrzelony.
Pojawiają się w nich pytania: czy skłonności do dominacji i uległości nie
nabyli na skutek dziedziczenia? Czy agresja nie brała się ze współzawodnictwa o
zasoby? Czy gdyby zasoby były nieograniczone, pojawiłaby się agresja? Ówcześni
Pitcairneńczycy uważali, że zarzewiem wojny Tahitańczyków z buntownikami z
Bounty były kobiety, a właściwie ich niedostatek.
(…) W warunkach częściowej izolacji normy etyczne
z czasem zaczynają żyć własnym życiem. Najważniejszym odniesieniem staje się tu
i teraz. Człowiek zapomina, że gdzieś postępuje się inaczej.
(…) Być może nawyki marynarzy pomogły
usankcjonować gwałty. Ojcowie z lubością opowiadali synom o swobodnym życiu na
Bounty. Szorstki seks, animalny porządek, Tahitanki leżące w pościeli – synowie
słuchali i powtarzali swoim synom: ananas to jabłko, kobieta to pochwa, gwałt
jest jak jedzenie.
(…) Jeśli prześledzimy historię Wielkiej
Brytanii w XX wieku, to szybko znajdziemy wytłumaczenie dla znikomego
zainteresowania „polinezyjskimi zwyczajami”. Kolejne rządy w Londynie miały
poważniejsze zmartwienia: dwie wojny światowe, przyszłość dominiów brytyjskich,
Falklandy, kryzys ekonomiczny na przełomie lat 70. i 80., wreszcie Kuwejt czy
Irak.
Szukanie przyczyn to powinność dziennikarska, tylko że… czasami staje się równoznaczne z szukaniem usprawiedliwienia. Dla zbrodniarzy. Dla wymiaru sprawiedliwości. Dla milczących
świadków. Dla tych, którzy nie zrobili nic. Dla naszego człowieczeństwa, które zbyt
często okazuje się ułomne i nie zasługujące na swoją dumną nazwę. Wasielewski ociera się o takie wyjaśnianie sytuacji na Pitcairn, które próbuje częściowo zdjąć winę z różnych stron tego konfliktu. Cytuje nawet podawane przez innych argumenty, jakoby polinezyjskie kobiety były bardziej rozbudzone seksualnie. To tak, jakby same zachęcały do gwałtu. Należałoby ten argument wyraźnie skrytykować, tego trochę zabrakło.
Czasami myślę o
Pitcairn w kontekście nazizmu. Przecież wtedy też doszło do powstania „nowych
zwyczajów”, nowego prawa. Ktoś powiedział, że tylko rasa aryjska jest godna
istnienia i rządzenia, a inne nie. Że jedni mogą żyć, zakładać rodziny, płodzić
dzieci, cieszyć się z codzienności, odnosić sukcesy, a inni – nie. Dla dobra
jednej rasy potrzebne było cierpienie drugiej, a wreszcie – zagłada. W
normalnym społeczeństwie jest ponoć 1 proc. psychopatów, na Pitcairn jeszcze do
niedawna ten odsetek według psychologów wynosił ok. 30 proc. Ale co to jest w
takim razie psychopatia? Uśpioną możliwością każdego z nas, bo każdy ma w sobie
cząstkę dobra i zła? Chcę wierzyć, że nie jesteśmy, my – ludzie, tylko
maszynami, które mają skłonność do przyzwalania na zło, jeśli ktoś zdejmie z
nich indywidualną odpowiedzialność, czyniąc zło powszechnym prawem. Że mamy
mózgi od myślenia i rozpoznawania dobra i zła, a lata doświadczeń, nauczek z
historii i tony mądrych myśli zamkniętych w książkach pomogą ocalić w nas
człowieczeństwo. A jednak wciąż powtarzamy te same błędy - na Pitcairn, w
Kambodży, w Iraku, w Korei Północnej, w hitlerowskich Niemczech i
sowieckiej Rosji, w Polsce…
Obcy, kiedyś żył na wyspie:
- Granica między dobrem i złem, wcześniej
nieprzekraczalna, zostaje przekroczona. Przeobraża się ludzka natura. Człowiek
odkrywa w sobie ciemną stronę. Zmiany zachodzą szybko. Niespodziewanie szybko.
Zapominasz, że na innej ziemi kłaniałeś się kobietom. Obserwujesz nową
rzeczywistość w zadziwieniu, w bierności. Przechodzisz w stan porównywalny z
depresją. Wydaje ci się, że jesteś bezradny, że możesz to jedynie zaakceptować.
Jest wspólnota, są Chłopcy, ich zasady. Okazuje się, że to jedyne zasady, jakie
dają poczucie bezpieczeństwa. Nie uchwycisz momentu, kiedy bierzesz je za
swoje. Tracisz poprzednią tożsamość. Nie oceniaj mnie. Człowiek chce się przede
wszystkim przystosować. Ochronić. Nie myśli o kosztach. To pokazuje, jak
względne jest to, co nazywamy ucywilizowaniem, i jak łatwo możemy stracić
człowieczeństwo.
Maciej Wasielewski, Jutro przypłynie królowa, Czarne, Wołowiec 2013.