poniedziałek, 14 stycznia 2013

reality

Czasami siedzę w domu i zamieniam się w królową drobnych czynności. Wykonuję ich setki, tysiące w ciągu dnia, powtarzające się gesty, ruchy dłonią, ciałem, poprawianie się w fotelu, chwilowe zastygnięcie dłoni nad klawiaturą komputera, ruch gałek ocznych w górę, kiedy próbuję sobie coś przypomnieć, szukanie telefonu, podnoszenie porozrzucanych na podłodze zabawek, kredek, papierów, nalewanie wody do szklanki, smarowanie chleba, wychodzenie z domu o tej samej porze, żeby zdążyć, w sklepie mleko, ser żółty, pomidory, jogurt, chleb, rytuały, nad którymi się nie myśli, a które porządkują nudną codzienność. Setki, tysiące czynności, tych samych, podobnych, innych, nowych, jak na taśmie maszynowej, odruchowo, bez refleksji albo właśnie myśląc.

Mariusz Szczygieł napisał kiedyś reportaż o kobiecie, która przez ponad 50 lat zapisywała w zeszytach wszystko, co robiła w ciągu dnia. Zapisała około 750 zeszytów. Znalazła je dopiero po jej śmierci córka. Wyszło na jaw, że Janina Turek zapisała wszystko, co robiła. Nieprzerwanie, dzień po dniu, od roku 1943 do 2000 zanotowała:
Ile razy odbierała telefon w domu i kto dzwonił (38196 razy)
Ile razy dzwoniła do kogoś (6257 razy)
Gdzie i kogo widziała przypadkowo i powiedziała „dzień dobry” (23397 razy)
Ile odbyła spotkań umawianych (1922)
Ile dała prezentów, komu i jakich (5817)
Ile dostała prezentów (10868)
(…)
Przez 57 lat zanotowała i policzyła wszystkie przyjęcia, wycieczki, tańce, przedmioty znalezione, listy, lektury, wyjścia do kina, noclegi poza domem, wizyty przyjmowane, wizyty składane, śniadania, obiady, kolacje. Najpierw prowadziła jeden zeszyt dla wszystkich dziedzin życia, potem każda dziedzina otrzymywała własny notes.
/Mariusz Szczygieł, „Reality”/

Szczygieł próbuje zrozumieć, dlaczego pani Janina notowała takie drobiazgi, co przecież musiało zajmować jej sporo czasu. Po co były jej zeszyty? Mówi o nerwicy natręctw, ale zaraz potem odrzuca tę koncepcję, wskazuje na samotność kobiety, która czuła się odstawiona na boczny tor, żyjąca poza rzeczywistością, w jakimś zawieszeniu, czekająca na miłość. Ani razu nie zanotowała nic o emocjach, o sobie samej tak naprawdę – jej zeszyty wypełniają suche zestawienia. Znalazły się jednak i widokówki, które pisała do siebie samej. O treści: Nie żądać wiele. Nie mówić zbyt wiele o sobie. Albo: Mam towarzyszkę samotności: muchę. Jak jest ciepło w pokoju i gdy coś jem, to fruwa. Tak już jest od kilku tygodni. Być może zapiski dawały jej poczucie bezpieczeństwa? A może prowadziła je po to, żeby zagłuszać myśli o samotności?


To zdjęcie mojej mamy zrobił dawno temu mój tata :)

„Spotkanie z drobinami bytu, choć polega na udzieleniu im uwagi, dotyczy naszego istnienia. Jakby odwracał się kierunek spojrzenia, a nawet zwracał się nam trud. Wygląda to na wdzięczność rzeczy. Gdy próbujemy zrozumieć przesłanie płynące ku nam od egzystencjalnego konkretu, ostatecznie dochodzimy do rozumienia siebie. Może dlatego, że sami jesteśmy egzystencjalnym konkretem i że następuje tu spotkanie istniejących, w którym odsłania się sens wspólny. Rozumienie wewnątrz bytu polega na porozumieniu, na odkryciu tego, co skierowane jest ku nam jako istniejącym i przesłane przez „coś”, co samo również istnieje. Musimy rozpoznać „coś” jako część całości i rozpoznać siebie jako bytujących w tej samej całości i należących do niej fundamentalnie. Trzeba więc rozpoznać fakt jako istniejący i przez swoje istnienie odsłaniający nasze istnienie. Chodzi o to, żeby patrząc na kamień, but albo na karalucha zrozumieć, co nas łączy, a co dzieli. Jak istniejemy? Ku czemu? Jakie wartości wcielamy? Chodzi o to, by zrozumieć lepiej siebie dzięki owocowi wiśni.”
/Jolanta Brach-Czaina, „Szczeliny istnienia”/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz