(…) Czy ktokolwiek dziś, w naszym relatywistycznym świecie,
naprawdę wierzy, że istnieją jakieś prawdy absolutne czekające na przebudzenie?
Wyjąwszy religijnych i politycznych fundamentalistów, niemal na pewno nie – o
wiele łatwiej jednak byłoby wyśmiać Heglowską interpretację historii, gdyby nie
fakt, że jako opowieść o aryjskim przeznaczeniu, wsparta dodatkowo przez
Nietzshego, stała się wodą na nazistowski młyn – pieśń Tomorrow Belongs to Me, odśpiewana w filmie Boba Fosse’a Kabaret z 1972 roku, jest właśnie taką
deklaracją renesansu czy też przebudzenia przeznaczenia, tak nikczemnie dotąd
uśpionego. Nawet w mniej przerażających okolicznościach koncepcja prawdy jako
czegoś, co musi zostać obudzone, wyrwane z łóżka i wyciągnięte na światło
dzienne, instynktownie do nas przemawia. Pomyślmy choćby o politycznych
gestach, jakie ukochali sobie konserwatyści wszelkiej maści we wszystkich
krajach – nawoływanie do „powrotu do korzeni” czy „odrodzenia tradycyjnych
wartości”. Te hasła są w swej istocie heglowskie czy też dialektyczne, bo
zakładają, że prawda kiedyś była dostępna, a później została ukryta i uśpiona
(najczęściej przez politycznych oponentów), więc teraz naszym obowiązkiem jest
ją ożywić czy też zbudzić. Prawda staje się jeszcze prawdziwsza i jeszcze bardziej
potężna, jeśli zostanie zbudzona po raz wtóry.
(…) Choć nieposłuszeństwo Ewy prowadzi do tragedii, to jej
niewinność sama w sobie nie jest niczym złym. Z pewnością to właśnie ona
prowadzi ją do podjęcia niewłaściwej decyzji – najgorszej z możliwych – ale sam
fakt, że Ewa w ogóle dokonuje wyboru, że włącza Diabła do debaty, która może
się rozstrzygnąć w różny sposób, że działa, nie czując Bożego oddechu na karku,
przemawia na rzecz jej wolnej woli albo też, co na jedno wychodzi, prawa do
błędu. Z tej przestrzeni wyrasta wolność – nie możesz mieć prawa do posiadania
racji, jeśli nie masz prawa do popełniania błędu. (…) im bardziej zmniejszasz
prawdopodobieństwo popełnienia błędu, tym bardziej zmniejszasz przestrzeń
swojej wolności.
/Robert Rowland Smith, "Śniadanie z Sokratesem"/
Muszę jednak przyznać, że nie spotkałem nikogo, kto by cały
czas z ręką na sercu mówił: „To jest to. Ten brzeg, na którym w tej chwili
stoję, jest moją ziemią obiecaną. Wszystko, czego mi potrzeba, znajduje się
tutaj”. Taki człowiek musiałby żyć całkowicie w chwili teraźniejszej, tu i
teraz, ale czy ktoś potrafi tak żyć cały czas? Bez względu na to, jak się
staramy, pojawiają się sytuacje, od których chcemy się odgrodzić. Ale skoro
naprawdę dokądś zmierzamy, skoro chcemy odnaleźć drugi brzeg, to pozostaje kwestia
łódki i wioseł. Załóżmy, że docieram na drugi brzeg – i co?
„Dopłynąłem tutaj dzięki tej pięknej łódce i świetnym wiosłom, więc teraz będę je wszędzie ze sobą taszczył”. Narzędzie, które pomogło mi osiągnąć cel, stało się balastem. To ja uczyniłem z niego balast, zamiast się go pozbyć i być wolnym. Gdy po pewnym czasie znowu chcę dostać się na kolejny drugi brzeg, potrzebuję innej łódki z innymi wiosłami, bo tym razem jest to wyprawa przez morze.
„Dopłynąłem tutaj dzięki tej pięknej łódce i świetnym wiosłom, więc teraz będę je wszędzie ze sobą taszczył”. Narzędzie, które pomogło mi osiągnąć cel, stało się balastem. To ja uczyniłem z niego balast, zamiast się go pozbyć i być wolnym. Gdy po pewnym czasie znowu chcę dostać się na kolejny drugi brzeg, potrzebuję innej łódki z innymi wiosłami, bo tym razem jest to wyprawa przez morze.
/Bernie Glassman, „Koleś i mistrz zen”/
Margot powiedziała mi, że znalazłam dla siebie kieszonkę szczęścia. Prawda jest taka, że zawsze ją miałam przy sobie. W pewnym momencie trochę się oberwała i prawie ją zgubiłam, ale udało się ją przyszyć z powrotem. Trochę widać nierówny ścieg i nitkę innego koloru, a brzegi tej kieszonki są postrzępione. Jednak jest to wciąż moja kieszonka :)))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz