sobota, 28 czerwca 2014

słowo stało się ciałem

Gdybym miała wybrać jedną sprawę z zeszłego tygodnia z życia publicznego, która mnie poruszyła czy zbulwersowała, to nie byłaby to raczej kolejna afera podsłuchowa ani jej konsekwencje (a raczej ich brak). Wybieram burzę wokół odwołanego spektaklu na Festiwalu Malta, "Golgota Picnic", i absurdalnych protestów, jakie się wokół tego spektaklu udało wywołać środowiskom prawicowym/katolickim. O ile happeningi z różańcami oglądamy co jakiś czas od czasów co najmniej filmu "Ksiądz" wyświetlanego laaaaaaata temu w polskich kinach, o tyle dziś biskupi nawołują nie tylko do publicznych modlitw, ale wprost do... zamieszek.
Nie można dać się sterroryzować żadnej wizji świata, która uzurpuje sobie prawo do bycia jedynie słuszną. Żyjemy w państwie demokratycznym, gdzie wolność słowa i wypowiedzi artystycznej jest jedną z głównych wartości.
Mogę w obronie tej wolności zamieścić tu fragment sztuki, opublikowany w "Gazecie Wyborczej". Co niniejszym czynię.

Rodrigo Garcia      
Golgota Picnic (fragment)
„Po pierwsze, Chrystus na krzyżu dobrze wiedział, co stanie się później z jego wizerunkiem: będąc Bogiem, miał taką zdolność, wchodziło to w zakres jego możliwości.
Widział przyszłość, ale nie mógł w niej uczestniczyć.
Potrafił zobaczyć, co uczynią z jego wizerunkiem wielcy mistrzowie średniowiecza i renesansu.
To pierwsza rzecz, jaką chce wyjaśnić, wraca ze świata zmarłych, by się poskarżyć, jak go namalują później Grünewald, Antonello da Messina, Memling, Rubens, Bellini i inni mniej znani.
Z nikim się nie zgadza.
Denerwują go wszystkie ilustracje, na których widnieje.
Jest próżny.
Owszem, aprobował ogólny ton tych obrazów i fresków - udało im się oddać przerażenie, które, o ironio, pochodzi od słowa "miłość".
(…)
Wracając do tematu: kiedy żył pośród ludzi, jak nikt inny umiał przewidywać i dowodzić.
Potrafił zniechęcać.
Robić zamieszanie.
Był dobry w organizowaniu i planowaniu cudzej przyszłości.
Nie, nie był w stanie żyć w zgodzie z samym sobą.
Nie znał zwykłych doświadczeń, ponieważ nakazał sobie nie dzielić z nikim życia codziennego.
Mówił, że jest Synem Bożym, a to sytuowało go w innym wymiarze, i co noc przeklinał samotnie po kątach, słuchając echa własnych słów wypowiadanych niczym kazania z wysokości, nikogo nie przytuliwszy i nikogo nie wysłuchawszy.
Nie umiał się cieszyć nawet z loda czekoladowego.
Codzienność nie była mu dana.
Jej dobre i złe strony.
Nigdy nie wyznał, że marzył o tym, by marnować czas jak każdy inny człowiek w okolicy, ale zabawa nie lgnęła do niego.
Nie umiał rozmawiać o piłce nożnej, wypić kilku browarów, porozmawiać z kolegą o kobietach i nie zdążyć na ostatni autobus.
Nie znosił, gdy ludzie gorączkowali się z radości albo gdy bolało ich serce z powodu rozczarowania albo jakiejś błahostki.
Dziwił się, jak w przeciągu jednego dnia człowiek z tłumu mógł od wesołego szczebiotania przejść do samobójstwa.
Dziwiły go te zmiany nastroju u ludzi, te powszednie cuda.
Za cholerę nie chciał przyznać, że jedynie jemu nigdy nie leciały łzy, że nigdy nie śmiał się szczerze.
Zazdrosny o innych, o tych, co spędzali swe życie na niczym, na nicości, która mimo wszystko sprawiała, że byli namiętni i przyziemni, kipiał z zazdrości i nienawiści i chciał podkładać ogień na prawo i lewo.
Był piromanem, nosił w kieszeniach zapałki i potrafił spalić las w wietrzne i ciepłe dni, kiedy na niebie nie zapowiadało się na burzę.
Chciał być panem grupki szaleńców - nazwał ich ludem wybranym, aby wprowadzić szowinizm - chciał poprowadzić ten lud szaleńców na wojnę przeciw wszystkim.
Przestudiował nazwy bojówek, które miały powstać później: Świetlisty Szlak.
Front Wyzwolenia Narodowego.
ETA.
I wybrał dla swojego wojska słowo MIŁOŚĆ.
Powiedział nawet: Nie myślcie, że przyszedłem, by zaprowadzić na Ziemi pokój; nie przyszedłem, by zaprowadzić pokój, tylko niezgodę.
Przyszedłem bowiem rozdzielić synów od matek.
Ten, który kocha swoją matkę bardziej niż mnie, nie jest mnie godzien.
Ten, kto chce zachować życie, straci je.
A ten, kto umrze za mnie, zachowa je
.
Te i inne mądrości rozpowiadał ten szaleniec nawet, kiedy wisiał na krzyżu.
Ludziom, którzy myśleli inaczej niż on, życzył źle i sprawił, że drzewo figowe uschło, ponieważ nie miało owoców, kiedy był głodny.
Posiadał niemal boską umiejętność zadawania bólu i czynienia zła.
Lubił napawać strachem obecnych za pomocą perwersyjnych cudów, takich jak przyklejenie odciętego mieczem ucha biedakowi, co wdał się w bójkę, leczenie trędowatych czy chodzenie po oceanie.
Był też pierwszym demagogiem: rozmnożył ludziom jedzenie, zamiast wspólnie z nimi pracować.
Trzeba pamiętać, że nigdy nie pracował.
I nauczył ludzi być posłusznymi jak baranki.”

Przekład z jęz. hiszpańskiego: Agnieszka Kwiatek


I jeszcze dwa komentarze:

(…) paradoksalność postaci Chrystusowej polega na tym, że ona zawsze wygrywa - albo jako Bóg, albo jako człowiek. Wypędzany powraca z nieoczekiwanej strony. Nie jest własnością żadnej partii, żadnego Kościoła. Jest bliski wielu ateistom. Dlatego bluźnierstwo przeciwko niemu nie wydaje się w ogóle możliwe. Chrystus znosi wszystko. Działa także przez swój brak, poprzez negację. Wydaje się bardziej obecny wśród tych, którzy Go atakują niż wśród faryzejskich obrońców z urzędu.
/Tadeusz Sobolewski/

(...) Polscy katolicy mogą odczytywać spektakl przez pryzmat "Listu do artystów" Jana Pawła II, który pisze, że nawet sztuka świecka może być pomostem do doświadczenia religijnego: "Nawet wówczas gdy artysta zanurza się w najmroczniejszych otchłaniach duszy lub opisuje najbardziej wstrząsające przejawy zła, staje się w pewien sposób wyrazicielem powszechnego oczekiwania na odkupienie".
Na ile "Golgota Picnic" jest wyrażeniem takiego oczekiwania? Oto pole do dyskusji. Ale można ją prowadzić jedynie z tymi, którzy spektakle oglądają, a nie krzyczą za murem; z tymi, którzy czytają encykliki papieża, a nie tylko chcą modlić się przy jego kamiennym wizerunku.
Zamiast oburzać się, Archidiecezja Łódzka powinna objąć patronatem projekcję "Golgoty Picnic". Katolicki Klub im. św. Wojciecha, zamiast składać zawiadomienie do prokuratury, powinien zasiąść w pierwszym rzędzie. A arcybiskup Marek Jędraszewski, profesor i znawca filozofii dialogu, zamiast mówić z ambony o "niegodnym widowisku", powinien rozpocząć dyskusję po spektaklu. Tylko czy wtedy tyle osób z wysokości swoich moralnych standardów odczułoby to przyjemne uczucie bycia zgorszonym? 

/Igor Rakowski-Kłos/

Ja bym nawet dodała, że to uczucie bycia zgorszonym to jest dość perwersyjna przyjemność.

3 komentarze:

  1. bardzo ciekawa notka ... niestety wiele religii ma ciągotki do definiowanie tego co 'jedynie słuszne' .. widmo inkwizycji jest zawsze niedaleko ..

    tak sobie myślę, że jednak w pewnym sensie taka akcja/reakcja razem są oznaką, że wolnośc wypowiedzi może być w obydwie strony .. oczywiście trzeba tego bronić :^)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To oczywiste, że każdy może wypowiedzieć swoje zdanie. Potępiam jednak odwoływanie się do przemocy jako środka cenzury. Protesty doprowadziły do odwołania spektaklu, który miał się odbyć w przestrzeni zamkniętej, biletowany. Nikt nikogo nie zmusza do uczestnictwa w kulturze. Nawoływanie do zamieszek jest karygodne. Tak naprawdę bardziej obrazoburcze były słowa Konrada z III części Dziadów porownujace Boga do cara niż ta sztuka, ale jak zwykle najglosniejsi są ci, którzy nie znają treści ani jednego, ani drugiego z tych tekstów. Pozdrawiam!

      Usuń
    2. przykro mi, że przedstawienie zostało odwołane .. nie tędy droga do wolności słowa i sumienia .. nawoływania do przemocy powinny się spotkać ze zdecydowaną reakcją prokuratora .. bo przecież nikt nie jest poza prawem ... niestety hierarchia kościelna nie może się pogodzić, że są inne opinie i, że coraz bardziej 'owieczki' mają w nosie co oni tam sobie mówią :^)

      Usuń