sobota, 21 czerwca 2014

Graff w punkt!

<< "Harrison" [Kurta Vonneguta] to świetnie napisana zimnowojenna satyra na równość. Jest rok 2081, a świat stał się egalitarnym koszmarem. Zasadę wyrównywania szans doprowadzono do absurdu: ludzie piękni noszą ohydne maski, wysportowani i zdrowi chodzą obciążeni żelastwem, bystrzy noszą w uszach nadajniki, z których wydobywa się hałas uniemożliwiający myślenie. (...) Czy domyślacie się, kto stoi na straży porządku? Zgadliście, kobieta, (...) Diana Moon Glampers. Harrison to jej ofiara - 14-letni geniusz, atleta i rewolucjonista. Chłopak ucieka z więzienia, zakrada się do studia telewizyjnego, na oczach milionów uciśnionych równością widzów zrzuca 150 kg złomu, po czym tańczy taniec wolności (...). Tu wkracza terror: marzyciel zostaje rozstrzelany z gigantycznej spluwy przez panią Glampers. Równość zabija wolność.
(...) Młodzi fani Korwina łykają w całości zimnowojenną opowieść o spolaryzowanym świecie. Z jednej strony cudna kraina wolnej konkurencji (czyli Ameryka), z drugiej - totalitarny świat, gdzie wszelka indywidualność i talent są gnębione (w tej roli złe Sowiety zastąpiła Unia Europejska). Korwiniści wierzą, że równość i wolność to wykluczające się wartości, świat nadal gnębi komuna, a jedyny ratunek to prywatyzacja wszystkiego łącznie z lecznictwem, sanepidem i edukacją. Skąd to się wzięło? Jak można, żyjąc w młodej demokracji, sądzić, że najlepszy sposób na naprawę państwa to jego likwidacja? Że receptą na problemy generowane przez wolny rynek jest urynkowienie wszystkiego? Dlaczego czarno-biała propagandowa opowieść zza oceanu uwiodła ludzi urodzonych po upadku systemu, do którego się odnosiła?
Korwiniści mają się za buntowników, a ja sądzę, że to grzeczne dzieci transformacji - prymusi, lizusy, konformiści. Dorastali w kraju, w którym czczono przedsiębiorczość i rywalizację, a wszelkie próby działania na rzecz dobra wspólnego wykpiwano jako frajerstwo i lewactwo. To właśnie mówi JKM, tyle że z emfazą i w muszce. Przez ostatnie 25 lat słowo "wolność" powtarzano jak mantrę - z namaszczeniem i fajerwerkami w tle, a "równość" wyszydzano, kojarząc z minionym systemem, wykpiwając przy okazji współpracę, współodpowiedzialność, wspólnotę. Korwiniści robią to samo (...). Niektórzy sądzą, że korwinizm to ideowy trądzik młodzieńczy, pokorwinią i przestaną. Ja mam wątpliwości. Żeby z jakiejś idei wyrosnąć, trzeba mieć dostęp do alternatywy, a z tą w Polsce ciągle krucho.
Przeczytane uważniej opowiadanie Vonneguta okazuje się satyrą obosieczną. Zanim niedoszły zbawiciel ludzkości rusza w tany, wygłasza bełkotliwą mowę, z której wynika, że uważa się za nadczłowieka. Chce zostać dyktatorem, a nawet imperatorem. Wszyscy mają robić to, czego on sobie życzy, i to natychmiast. Dlaczego? Bo uważa się za lepszego od innych. Czy coś wam to przypomina, drodzy licealiści korwiniści? >>
/Agnieszka Graff, "Terror" równości, "Wysokie Obcasy" 21.06.14/ podkreślenia moje

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz