poniedziałek, 3 września 2012

rec rec rec



J.M. Coetzee, Hańba (Disgrace), Wydawnicywo Znak, Kraków 2006
Lektura „Hańby” pochłania, wciąga w swój urywany rytm, sprawia, że niemal nie można się oderwać od czytania. Jest to historia 53-letniego Davida, profesora literatury z uniwersytetu w Kapsztadzie, który okrywa się hańbą, nawiązując romans ze studentką. David należy do mężczyzn, którzy nie mogą się obejść bez kobiet, a właściwie bez spełnienia w ich ciałach, bo już żyć z nimi na co dzień, tak, by „musiały znosić jego chłód, szorstkość, zniecierpliwienie, że nie jest wreszcie sam”, nie potrafił. „Żył w nieustannej gorączce rozwiązłości. Romansował z żonami innych profesorów, podrywał turystki w barach na nabrzeżu albo w Club Italia, sypiał z kurwami”. „Zawsze był typem miejskim i swobodnie się czuł w rzece ciał, w której czyha eros, a spojrzenia migają jak strzały”.
Jest też „Hańba” powieścią o starzeniu się. 53-letni David wie, że Melanie jest ostatnią z jego młodziutkich kochanek o idealnym ciele, że tak naprawdę postępuje przeciwko naturze, narusza tabu dotyczące związków starszych mężczyzn i młodych kobiet. David zdaje sobie sprawę, że za chwilę będzie skazany na seks ze starzejącymi się znudzonymi paniami Bovary, jak Bev na prowincji, albo ewentualnie na płatną miłość. Smuci go to, bo całe życie służył Erosowi i słuchał swojej żądzy. Swoje ciało coraz częściej traktuje już z niejakim obrzydzeniem i z rezygnacją patrzy na sprawy wieku.
Kiedy wybucha skandal na uczelni, wydaje się, że może jeszcze się uratować, przyznać do winy, pokornie przyznać przed komisją dyscyplinarną, że nadużył swojej władzy, że nie powinien był wiązać się ze studentką. A jednak odmawia składania wyjaśnień, kwitując swoje stanowisko krótko: „zgadzam się treścią pozwu”. Potem będzie tłumaczył, że chciał bronić wolności słowa, wolności milczenia. Społecznie płaci za to wysoką cenę.
Zupełnie innego znaczenia nabiera słowo „hańba” w kontekście wydarzeń na farmie jego córki Lucy. David odchodzi z uczelni i, by przeczekać skandal, udaje się na południowowschodni kraniec południowej Afryki do Lucy, swojej córki, która sama prowadzi farmę i pensjonat-przechowalnię dla psów. To trudne życie dla białej kobiety, która jest samotna. David z rezerwą patrzy na swoją latorośl, użala się nad stanem jej ciała i umysłu, nad jej wyborami, których nie pochwala. Nie może pojąć, jak ona, wychowana w mieście pół-Holenderka, mogła wybrać życie na wsi, w sąsiedztwie Afrykanów. Farma nie jest bezpiecznym miejscem. Po tygodniu od przyjazdu Davida napada na nich trzech zbirów. Jego samego zamykają w komórce, oblewają spirytusem i podpalają (uchodzi z tego cało, ale z poparzeniami skóry głowy), kradną jego samochód, zabijają wszystkie psy, które są na przechowaniu Lucy, a samą dziewczynę gwałcą. Lucy nie chce jednak zeznawać przeciwko nim w sprawie gwałtu. To dla niej osobista sprawa, została zhańbiona, ale swój los przyjmuje z pokorą. Uważa, że na taki los zasłużyli biali ludzie, którzy wcześniej wyzyskiwali i traktowali z pogardą w tym kraju Afrykanów. Czuje się winna tego, co działo się w jej kraju z winy białych.
W efekcie mamy do czynienia z dwiema skrajnymi postaciami. David, typowy egoista i sybaryta, który nie potrafi nawiązać głębokich relacji z ludźmi, a kobiety traktuje właściwie tylko i wyłącznie jako obiekty swych, coraz bardziej nieporadnych zalotów, chociaż nie czuje się winny i uważa, iż romans go „niezwykle wzbogacił”, odpokutowuje stając się „psiarzem”. On, który nie dostrzega w zwierzętach istot godnych zainteresowania i litości, najmuje się do pracy przy usypianiu psów. Towarzyszy im w ostatniej drodze, dając im „nic”, lecz ucząc się pokory. Lucy, która wybrała trudne życie w samotności na farmie, wie, że jeśli chce tam zostać, musi stać się częścią Czarnego Lądu, zostać przezeń zhańbiona, być może wielokrotnie, by wreszcie zyskać bezpieczeństwo i spokój. Jest gotowa nawet poślubić swojego sąsiada, prymitywnego Petrusa, zostać jego trzecią żoną, żeby jej dziecko miało ojca i żeby oboje mieli zapewniony jako taki byt na farmie. Cierpi w swojej osobistej historii, ale za „grzechy” białych. To postać bez skazy, prawie święta, tak różna od ojca, którego zajmuje tylko i wyłącznie jego prywatna historia.
„Hańba” to lektura drażniąca, momentami bolesna, zastanawiająca, zwracająca uwagę na postawę moralną głównego bohatera, poczucie winy i heroiczną wręcz potrzebę odkupienia u jego córki i na stosunki społeczne w południowej Afryce po upadku apartheidu. Warto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz