"Z kultury Platforma najbardziej ceni sobie metro, a PiS - dziedzictwo. Ponieważ - przynajmniej w Warszawie - metro będzie jedynym dziedzictwem kulturalnym PO, myślę, że PiS spokojnie je uzna - o ile pozwoli mu się na zbudowanie kilku pomników zmarłego prezydenta. A w końcu się pozwoli, już Gowin o to zadba.
Na płaszczyźnie kulturowej porozumienie jest więc bliskie; jeszcze bliższe jest na płaszczyźnie edukacyjnej. I dla PO, i dla PiS ważne jest hasło znane z klasyka: „Byle polska szkoła zasobna, byle polska szkoła spokojna”. Ponieważ z zasobnością jest źle, politycy obu partii kontentują się jej spokojem. Szkoła ma być oazą dziewiętnastowiecznych snów o sile polskiej rodziny, religijności i niezwykłości narodowej martyrologii. „Produktem” szkoły - używając nowoczesnego języka minister Szumilas (na słowie „produkt” nowoczesność MEN się kończy) - powinien być religijny patriota. O patriotkach szkoła milczy, bo przecież w powstaniach nie walczyły.
Jarosław Kaczyński, w swoim jakże nowatorskim „exposé”, domagał się dopiero co ustawowych gwarancji dla obowiązkowego nauczania języka polskiego, religii i historii, „w pełnym wymiarze godzin, we wszystkich szkołach”. Bo Polak ma być Polakiem, a nie tam jakimś Europejczykiem, a kobieta ma rodzić, a nie być Polakiem. Myślę, że minister Szumilas i cały klub PO gorliwie przyklasną żądaniom Kaczyńskiego, bo PO tak jak PiS ceni historię, tradycję i żadnej nowoczesności w szkole nie potrzebuje.
Donald Tusk 3 września nie pozostał niemy na te wyraźne oznaki porozumienia między - wrogimi na innych terenach - partiami i w Sulęczynie odpowiedział prezesowi jak echo, że szkole potrzebna jest „powściągliwość, umiar i rozsądek” oraz cyfryzacja. To bodaj jedyna różnica między PO a PiS. Tusk nowoczesność szkoły widzi w komputeryzacji. Kaczyński - w zlikwidowaniu gimnazjów. Jedno warte drugiego. Bo czy wstawimy do szkół komputery, czy zlikwidujemy gimnazja, szkoła pozostanie i tak XIX-wieczną konserwatywną instytucją, wylęgarnią stereotypów, zbiorowiskiem szkodliwych polskich mitów, która czyni młodych ludzi bezradnymi wobec problemów i wyzwań współczesności.
Pan premier traktuje cyfryzację i e-podręczniki jak cud, który ma zmodernizować szkołę. A czy głupek wsadzony do nowoczesnego samochodu przestanie być głupkiem? Czy to, że ktoś korzysta z internetu i zamiast nad podręcznikiem zasiada przed komputerem, powoduje, że stanie się mądrzejszy, bardziej otwarty, bardziej przygotowany do życia w nowoczesnej Europie lub chociażby do życia publicznego?
Niechaj pan premier nie fascynuje się tak „maszyną” i techniką, tylko zajrzy do programów szkolnych i przeanalizuje sobie ich wymiar aksjologiczny i wychowawczy, to zobaczy Kmicica, którego jedyną etyką jest modlitwa, a jedynym przygotowaniem do życia obywatelskiego - wojaczka. W polskiej szkole nie ma tego, co najważniejsze: nauki myślenia (internet jej nie sprzyja), praktycznej edukacji obywatelskiej, edukacji ekologicznej, seksualnej i wreszcie - etyki będącej przygotowaniem do publicznej debaty. Nauczyciele są najbardziej konserwatywną i religijną grupą zawodową, oporną na wszelkie zmiany („Diagnoza społeczna” Czapińskiego). Cyfryzacja tego nie zmieni.
PO-PiS, prowadząc swoją „politykę edukacyjną”, pragnie chyba tylko jednego: by szkoła reprodukowała ich własny popisowy elektorat. "
Jarosław Kaczyński, w swoim jakże nowatorskim „exposé”, domagał się dopiero co ustawowych gwarancji dla obowiązkowego nauczania języka polskiego, religii i historii, „w pełnym wymiarze godzin, we wszystkich szkołach”. Bo Polak ma być Polakiem, a nie tam jakimś Europejczykiem, a kobieta ma rodzić, a nie być Polakiem. Myślę, że minister Szumilas i cały klub PO gorliwie przyklasną żądaniom Kaczyńskiego, bo PO tak jak PiS ceni historię, tradycję i żadnej nowoczesności w szkole nie potrzebuje.
Donald Tusk 3 września nie pozostał niemy na te wyraźne oznaki porozumienia między - wrogimi na innych terenach - partiami i w Sulęczynie odpowiedział prezesowi jak echo, że szkole potrzebna jest „powściągliwość, umiar i rozsądek” oraz cyfryzacja. To bodaj jedyna różnica między PO a PiS. Tusk nowoczesność szkoły widzi w komputeryzacji. Kaczyński - w zlikwidowaniu gimnazjów. Jedno warte drugiego. Bo czy wstawimy do szkół komputery, czy zlikwidujemy gimnazja, szkoła pozostanie i tak XIX-wieczną konserwatywną instytucją, wylęgarnią stereotypów, zbiorowiskiem szkodliwych polskich mitów, która czyni młodych ludzi bezradnymi wobec problemów i wyzwań współczesności.
Pan premier traktuje cyfryzację i e-podręczniki jak cud, który ma zmodernizować szkołę. A czy głupek wsadzony do nowoczesnego samochodu przestanie być głupkiem? Czy to, że ktoś korzysta z internetu i zamiast nad podręcznikiem zasiada przed komputerem, powoduje, że stanie się mądrzejszy, bardziej otwarty, bardziej przygotowany do życia w nowoczesnej Europie lub chociażby do życia publicznego?
Niechaj pan premier nie fascynuje się tak „maszyną” i techniką, tylko zajrzy do programów szkolnych i przeanalizuje sobie ich wymiar aksjologiczny i wychowawczy, to zobaczy Kmicica, którego jedyną etyką jest modlitwa, a jedynym przygotowaniem do życia obywatelskiego - wojaczka. W polskiej szkole nie ma tego, co najważniejsze: nauki myślenia (internet jej nie sprzyja), praktycznej edukacji obywatelskiej, edukacji ekologicznej, seksualnej i wreszcie - etyki będącej przygotowaniem do publicznej debaty. Nauczyciele są najbardziej konserwatywną i religijną grupą zawodową, oporną na wszelkie zmiany („Diagnoza społeczna” Czapińskiego). Cyfryzacja tego nie zmieni.
PO-PiS, prowadząc swoją „politykę edukacyjną”, pragnie chyba tylko jednego: by szkoła reprodukowała ich własny popisowy elektorat. "
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz